Świątecznie :)

4 comments


12 skojarzeń ze słowem Wigilia

8 comments


Wigilia – dla niektórych najpiękniejszy dzień w roku. Dla innych tylko jeden z wyjątkowych. Są też tacy, którzy marzą, aby ów jak najszybciej dobiegł końca. Bez względu na to, jak go odbieramy, wiążą się z nim jakieś skojarzenia. Zastanawialiście się kiedyś nad tym? Ja może raz czy dwa. Dlatego postawię sobie to pytanie jeszcze raz. Dzisiaj z racji wieku i doświadczeń odpowiedzi będą zapewne inne niż kiedyś. Zobaczcie więc, jakie obrazy pojawiają się, kiedy usłyszę słowo: Wigilia.

  1. Choinka – zawsze byłem pod wrażeniem tej u dziadków. Wysokiej, szerokiej... ogromnej. Ubranej w tysiące małych, kolorowych, błyszczących ozdób. Lubiłem przy niej siadać i gapić się na te ludziki, stworki, zwierzątka, gwiazdki, rysując je w pamięci. W tym roku u mnie w domu też stanie duża choinka. Może nie taka monstrualna, ale o wiele większa niż dotychczas. Mam nadzieję, że Mysi się spodoba i kiedyś wspomni ją z sentymentem.

  2. Ukrywanie prezentów tak, żeby domownicy ich nie znaleźli. Ile to kiedyś człowiek musiał się namęczyć, żeby je schować. Wymyślał schowki, schoweczki, wkładał w ubrania, kładł na szafie, pod szafą, za szafą, upychał, gdzie się dało :).

  3. Świąteczne utwory – o których pisałem w poście: „17 najpiękniejszych świątecznych kawałków muzycznych”. Ich dźwięki co roku pieszczotliwie łaskoczą moje uszy podczas całodniowej krzątaniny.

  4. „Spróbuj jeszcze tego, tego nie jadłeś” – uwielbiam to. Potrafię eksplodować, gdy słyszę takie zdanie. Nie cierpię, kiedy ktoś zagląda do mojego talerza, albo zmusza mnie do jedzenia. Dlatego nie znoszę tradycji 12 dań.

  5. Filmy Kevin sam w domu i Szklana pułapka II. Wiem, to idiotyczne, aby one kojarzyły się z takim dniem. Mógłbym na siłę udawać, że tak nie jest, ale to nie zmieni faktu, że jednak tak jest.

  6. Szopka – pamiętam jedną, jedyną. Zakupiła ją sobie ciocia za sporą sumkę. Jako dziecko miałem zakaz dotykania figurek. Musicie wiedzieć, że wszystkie były dość duże (ponad 20 cm), wykonane z gipsu i pięknie pomalowane. Cudo.

  7. Setki przyjemnych zapachów – z których każdy zarezerwował dla siebie kawałek miejsca w domu. Wystarczyło zrobić jeden krok a zapach grzybów przechodził płynnie w zapach maku.

  8. Tomek Beksiński – kto słuchał Jego audycji, zawalając całe noce, wie dlaczego.

  9. Brązowe skarpetki – gdy byłem małym chłopcem, ten obciach był prezentowym hiciorem. Gdy nie było wiadomo, co komuś kupić, kupowało się właśnie takie skarpetki. Jak to dobrze, że ten „obyczaj” już minął.

  10. Makowiec, makowiec i jeszcze raz makowiec – tego akurat rarytasu nigdy za dużo. Jestem makowcowym łasuchem, więc w święta nadrabiam :).

  11. Życzenia składane rok temu przez żonę naszej córeczce. Ten obraz siedzących na dywanie dziewczyn zapamiętam na długo. Strasznie dużo emocji i łez.

  12. Kompot ze suszu – pychota, pod warunkiem, że ktoś go nie podgrzeje. Wtedy jest ohydny.
A jak jest u Was? Macie podobne skojarzenia, czy może coś innego przychodzi Wam do głowy? Podzielcie się proszę :).
Autor zdjęcia: Sergé

Czego nie kupować dziecku pod choinkę

6 comments


Święta lada chwila. To ostatni czas na zakup ciekawego prezentu dla dziecka. Okazuje się, że nie jest to wcale prosta sprawa. Część z Was pewnie już się o tym przekonała. Przy wyborze idealnego upominku powinniśmy zwrócić uwagę na szereg istotnych rzeczy. Zobaczcie, czego unikać, aby prezent był trafiony w dziesiątkę i by dziecko było z niego naprawdę zadowolone.

  • Nie kupuj ubrań – nawet jeśli twoje dziecko lubi się przebierać, to trzeba wiedzieć, że jest to bardziej prezent dla rodziców niż dla dzieci.

  • Unikaj kupowania zabawek na chińskich portalach – nie mają one atestu, więc nie masz pewności z czego są wykonane i czy są zdrowe i bezpieczne dla twojego dziecka.

  • Zamiast plastikowej zabawki wybieraj zabawki drewniane – są bardziej ekologiczne, naturalne, przyjemne w dotyku, „zdrowsze” i nierzadko „mądrzejsze”.

  • Zdecydowanie nie kupuj zabawek zawierających silne źródło światła – taka rzecz  może uszkodzić twojemu dziecku wzrok.

  • Duża maskotka może okazać się dużym kłopotem – za chwilę będzie zawalidrogą i siedliskiem kurzu.

  • Wystrzegaj się zabawkowych serii – one naprawdę potrafią wyssać z portfela rodzica każdy grosz.

  • Nie obdarowuj dziecka zwierzakiem – taki prezent musi być solidnie przemyślany, poparty obserwacjami zachowań dziecka. Może się okazać, że po parodniowym zachwycie opieka nad nowym członkiem rodziny spadnie na ciebie.

  • Nie kupuj dziecku opasłych książek bez ilustracji, za to zapisanych małą czcionką – chyba, że jesteś masochistą, który lubi katować się codziennym jej czytaniem.

  • Unikaj zabawek, które składają się z kilkunastu bądź kilkudziesięciu części – zanim zdecydujesz się na taką zabawkę zastanów się czy twoje dziecko potrafiłoby samo ją złożyć, korzystając często ze skomplikowanej instrukcji.

  • Bezapelacyjnie nie kupuj zabawek, które wydają głośne, wkurzające dźwięki – pamiętaj, że później będziesz skazany na ich codzienne wysłuchiwanie. Taki prezent jest dobry tylko wtedy, gdy kupujesz go dziecku rodziców, za którymi nie przepadasz :)))).

  • Stroń od kupna zabawek, którymi można walczyć – uwierz, pobudka taką pałką czy plastikowym mieczem nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy na świecie.

  • Zważ, czy części zabawki nie są za małe dla twojego dziecka – zastanów się, co może się stać, gdy jej mały element dostanie się do przełyku.

  • Koniecznie sprawdzaj wszystkie części kompletu, czy nie ma w nim części o ostrych krawędziach – bynajmniej nie chodzi o zabobony mówiące o stawianiu relacji z obdarowanym na ostrzu noża. Takim drewnianym nożem dodawanym np. do kuchennego kompletu dziecko może wyrządzić sobie wielką krzywdę.
Autor zdjęcia: Steven Depolo

17 najpiękniejszych świątecznych kawałków muzycznych

4 comments


Dzisiaj troszkę mniej czytania, za to sporo słuchania. Wiecie już, że lubię muzykę. Dlatego co pewien czas popełniam muzyczny post. Tak właśnie będzie dzisiaj. Dziś przedstawiam Wam moje ulubione świąteczne kawałki, które dażę dużym sentymentem. Nie próbuję ich w jakikolwiek sposób klasyfikować czy zestawiać, ponieważ każdy z nich jest wyjątkowy i niepowtarzalny. W każdym z nich jest coś co powoduje, że wprowadzają mnie w świąteczny nastrój. Takiego właśnie nastroju Wam życzę nie tylko podczas słuchania mojej listy. Może komuś zrobi się milej w serduszku.

Do They Know Its Christmas - Band Aid

In Dulci Jubilo - Mike Oldfield

What Christmas Means To Me - Stevie Wonder

The Christmas Song - Nat King Cole

Christmas Time - Cliff Richard

Last Christmas - Wham

Christmas song - Boney M

Let it Snow - Dean Martin

Merry Christmas Everyone - Shakin' Stevens

Driving Home For Christmas - Chris Rea

All I Want For Christmas Is You - Mariah Carey

The Power Of Love - Frankie Goes To Hollywood

Happy Christmas (War Is Over) - John Lennon

Merry Christmas everybody - Slade

Wonderful Christmas Time - Paul McCartney

Jingle Bell Rock - Bobby Helms

White Christmas - Bing Crosby


To moja lista pewniaków. A Wy, dorzucilibyście jakieś swoje typy?
Autor zdjęcia: Just Joe

Jak zrobić bombkę ze sznurka

6 comments


W tym roku przymierzamy się do zmiany choinki. Do tej pory korzystaliśmy z małej (ok. 50 cm), mieszczącej się na komodzie. Teraz chcemy ją zamienić na znacznie większą, ponad dwumetrową pokojową zawalidrogę. Ja ze swojego dzieciństwa pamiętam właśnie taką. Wielką, przepięknie ubraną, stojącą u babci. Niechaj i mojemu dziecku taki krzak kojarzy się miło ze świętami. Choinka choinką, ale powstaje problem z jej udekorowaniem. Można rzecz jasna kopnąć się do sklepu i kupić, ale to kosztuje i poza tym jest zbyt proste. I tu narodził się pomysł zrobienia bombek samemu. Przyznam się, że nigdy tego nie robiłem a moje słodkie lenistwo nie pozwoliło mi nawet o tym poczytać czy kogoś zapytać. Zobaczcie, co mojej improwizacji wyszło.

Oto bardzo prosty i mam nadzieję, że przystępny przepis na wykonanie samemu fajnych bombek choinkowych. Dodatkowym atutem jest fakt, że możemy taką pracę wykonać z naszymi pociechami.

Do przygotowania moich bombek użyłem jednego białego kordonka (tak naprawdę możecie użyć dowolnego sznurka), kleju wikol i balonów. Potrzebna będzie też pusta plastikowa butelka po wodzie, nożyczki, suszarka i trochę chęci oraz chwila wolnego czasu. Zaczynamy!

Na początku zająłem się przygotowaniem naczynia, w którym sznurek namoczyłby się w rozwodnionym kleju. Do tego potrzebna jest właśnie butelka. Ja obciąłem ją w połowie, zostawiając tylko „wąsy”, które po zagięciu do środka wpychają sznurek do roztworu. Dzięki temu po zrobieniu dwóch otworów, którymi sznurek wchodzi i wychodzi, płyn nie wylewa się z butelki a sznurek podróżuje w wodzie z klejem.


Teraz kolej na balony. To na nich będziemy formować bombkę. Najlepiej kupić balony o takiej wielkości, jakie chcemy mieć bombki. Jeśli nie (tak było w moim przypadku), można użyć zwykłych akceptując większy odrzut materiału (zd.1). Teraz będzie już z górki. Jedną ręką trzymamy nadmuchany balon a drugą owijamy go sznurkiem. Trzeba uważać, aby nie powstawały zbyt duże puste miejsca. Końcówkę wplatamy w splot sznurków. Na końcu polałem całą bombkę płynem z butelki. Tak przygotowany półprodukt potraktowałem suszarką do włosów, susząc go przez 2-3 min. Dzięki temu płyn z bombki nie leje się wartkim strumieniem. Poza tym powietrze w balonie rozpręża się, naciągając sznurek. Następnie wieszamy bombkę, aby wyschła (zd. 2).

Drugiego dnia przebijamy balon i delikatnie usuwamy go ze środka. Teraz można naszą bombkę prysnąć kolorowym lakierem, który całość wzmocni. Ja użyłem białego i dodatkowo nabłyszczacza, ale ładnie wyglądają też złote czy srebrne. Po wyschnięciu pozostaje przywiązanie sznurka lub przymocowanie blaszki do zawieszenia na choince. Taki zaczep można także udekorować np. kolorową wstążką, koralikiem lub szyszką. Na koniec informacja techniczna: z jednego kordonka udało mi się zrobić 10 bombek. A tak wygląda efekt końcowy :).

12 rzeczy, których moja córka nie chce zrozumieć

6 comments

Codziennie razem z żoną staramy się wprowadzać naszą Mysię w arkana życia. Codziennie pokazujemy, uczymy, tłumaczymy jej, jak najlepiej umiemy, otaczający ją świat. Niektóre rzeczy Mysia chwyta w mig, od razu - tak, jakby znała je od dawna. Ale są też takie „magiczne”, na które jest odporna. Za nic nie chce ich pojąć i zrozumieć, nie mówiąc już o stosowaniu się do nich. Daremne są nasze apele, prośby czy tłumaczenia. Otóż moja córka nie potrafi zrozumieć, że:

  1. ... obowiązuje całkowity i bezwarunkowy zakaz myszkowania w szafkach z ubraniami.
  2. Ilekroć Mysi przypomni się, że takowa szafka istnieje i można ją otworzyć, od razu zaczyna w niej grzebać. Wyjmuje wszystko, wkłada, przewraca do góry nogami, „układa” po swojemu. Fakt, kocha ciuchy. Jak pamiętacie pisałem już o tym w "8 Najlepszych Zabawek Ady", ale przecież to nie jest powód, abym ja miał dodatkowe zajęcie.

  3. ... kiedy ojciec zamyka jedno oko, nie znaczy, że już się nie bawi.
  4. Przyznam się, czasami oszukuję. Kiedy jestem zmęczony, udaję, że się bawię, ale jednym okiem staram się szybko regenerować. Moja córka widzi wszystko i kiedy powieka się domyka, już mam ją na sobie z palcem wkręcającym się w moje oko.

  5. ... brudne łapki potrafią wszystko zafajdać.
  6. Najgorszą rzeczą jest powiedzenie Mysi, kiedy ma brudne ręce: „nie dotykaj niczego, idziemy umyć ręce”. Co wtedy Ada musi? Tak, wtedy Ada musi wszystkiego po drodze dotknąć. Brrrrr!

  7. ... trzeba chwilkę poczekać, aż zupa wystygnie.
  8. To jest zasadniczy problem i nijak nie znajduję pomysłu, jak jej to wytłumaczyć. Jak nauczyć ją cierpliwości. Kiedy tylko zobaczy „michę” od razu musi być jej.

  9. ... to bardzo nieładnie zaglądać gościom do torebek.
  10. Moja mała dziewczynka uwielbia gmerać w torebkach zwłaszcza, jeśli pojawi się podejrzenie, że w takowej jest smartfon lub inny ciekawy gadżet.

  11. ... wciskanie klawisza „reset” nie jest najlepszym pomysłem na zwrócenie na siebie uwagi, zwłaszcza kiedy ojciec pracuje na komputerze.
  12. Nie wiem, jak wygląda wtedy moja mina, ale musi być nieciekawa, bo Mysia ucieka do mamy w czasie zbliżonym do rekordu świata na „setkę”.

  13. ... nie pije się z kubka koleżanki.
  14. Kubek koleżanki to jedna z niewielu rzeczy, które przyciągają ją jak magnez. Używa wszelkich zabiegów, aby uronić z niego choć kropelkę. Kiedy jednak nie udaje się, bierze go pod pretekstem obdarowania nim właścicielki. Dzięki temu mała cwaniara może choć na chwilę go potrzymać.

  15. ... kruszenie ciachem chwilę po tym, jak stary odkurzył może być dla niej niebezpieczne.
  16. Następna rzecz, która doprowadza mnie do apopleksji.

  17. ... mój obiad nie jest naszym obiadem.
  18. Nieważne, czy Adunia już jadła i jest najedzona, kiedy ja zaczynam coś jeść, od razu pojawia się znienacka z uśmiechem na ryjku i z hasłem: „Ammmm”. I co? I koniec... zupę diabli wzięli ;(.

  19. ... łóżko i sen nie jest karą.
  20. Ona chyba naprawdę tak uważa. Kiedy trafia do łóżka, wytrzymuje w nim parę minut. Chwilę później już z niego wybywa zaopatrzona w dodatkowy zastrzyk energii.

  21. ... blat kuchenny nie jest najlepszym miejscem do siedzenia.
  22. Tam można znaleźć ją najczęściej. Kiedyś mama tam właśnie ją sadzała, gdy musiała coś zrobić w kuchni. Teraz Mysia sama potrafi na niego wejść i obserwować wszystko, co wokół niej się dzieje.

  23. ... przez szybę w oknie nie robi się żółwika.
  24. Jednak mimo to, kiedy widzi małą koleżankę za oknem, pierwszym z jej odruchów jest właśnie żółwik w szybę.

To nasze 12 "magicznych" zachowań, które utrudniają nam troszkę życie. Mam nadzieję, że niedługo uda się nad nimi zapanować zarówno mnie jak i córce, która właśnie dzisiaj kończy 22 miesiące. A może Wy zmagacie się z podobnymi zachowaniami? Pochwalcie się proszę, co wam nastręcza kłopotu.
Autor zdjęcia: Stormline

Czy kupić dziecku tablet?

1 comment


Ostatnio, całkiem przypadkowo natknąłem się na krótki filmik o tym, jak to niezdrowym dla dziecka jest tablet. Przyznam się, że przez jakiś czas myślałem o kupnie takiego urządzenia dla mojej Mysi, która strasznie cieszy się, kiedy pozwalam jej od czasu do czasu przez parę minut podokazywać na moim tableciku. Ponieważ jednak ceny są takie, jakie są bliższy jestem kupienia przystawki do tabletu w formie klawiatury. To takie sprytne ustrojstwo, dzięki któremu dziecko może nauczyć się wielu ciekawych i przydatnych rzeczy. Ale wracając do samego tabletu i problemu: kupić czy nie, pozwolić dziecku z niego korzystać czy nie?

Obejrzałem ów filmik i nic odkrywczego się nie dowiedziałem. Taki prosty przekaz z hasłami typu: be, niedobre, złe, nie dotykaj. Swój pogląd na sprawę używania przez dziecko sprzętu elektronicznego mam. Jeśli więc ktoś mnie dzisiaj spyta, czy kupić, odpowiem: oczywiście! Czy pozwolić dziecku z niego korzystać – jak najbardziej!

Żaden tablet, nawet najlepszy nie zastąpi rodziców i czasu, który poświęcają dziecku, najpierw na wspólną zabawę, rozmowę a później naukę. I o tym właśnie nade wszystko powinniśmy pamiętać.

Jestem zdania, że wszystko jest dla ludzi, także dla tych najmłodszych. Sądzę, że problem nie tkwi w jakichkolwiek urządzeniach elektronicznych, nie tkwi nawet w ich użytkowaniu. Problemem są rodzice, czy inaczej – ich zachowanie. Z jednej strony łatwo ulegamy opiniom ludzi, którzy na siłę starają się uczynić nasze życie lepszym, zdrowszym i przyjemniejszym, zapędzając nas niejednokrotnie w kozi róg i osiągając tym samym swoje cele. Do dziś wybucham, kiedy ktoś mówi mi: „nie jedz tego, bo to niezdrowe”. A co do cholery jest dzisiaj zdrowe?

Z drugiej zaś strony często traktujemy urządzenia elektroniczne jak zbawienie. Coś, co pozwoli nam przez dłuższy czas odpocząć od dziecka. Hasła o promieniowaniu czy migających obrazach także mnie nie przekonują. Oczywiście to nie znaczy, że ich nie ma, ale na nie jesteśmy narażeni cały czas. W niektórych domach telewizor gra od świtu do późnego wieczora, będąc dla dziecka jedynym towarzyszem. Pytam się więc: czy to jest zdrowe dla dziecka? Nie, ale o ile wiem od jednej bajki na dobranoc jeszcze nikt nie oszalał. A widzieliście dzisiaj korytarze szkolne? Otóż dziś dzieci, także z najmłodszych klas wychodząc na przerwę, kucają jeden obok drugiego przy ścianie i porozumiewają się ze sobą przez... komunikatory zainstalowane na swoich smartfonach. Czy to jest w porządku? Też nie. I można tak dalej. Czy tak modne do niedawna wychowanie bezstresowe, które kończyło się w większości przypadków zupełnym brakiem wychowania i pozwalaniem dziecku na wszystko, było ok.? Również nie. A widział ktoś z Was filmy, które ostrzegałyby przed takimi negatywnymi zachowaniami? Ja nie.

Twierdzę więc, że ani tablet, ani komputer, ani inny elektroniczny przyrząd dziecku nie zaszkodzi pod warunkiem, że będziemy wiedzieli, jak z niego mądrze korzystać i tą wiedzę przekażemy dziecku. Taki tablet może być świetnym dodatkiem, narzędziem służącym do realizacji celów edukacyjnych. Dodatkiem, nie najważniejszym i jedynym elementem wychowania, nauki czy spędzania czasu przez dziecko! Najważniejsi będą zawsze rodzice i czas, który poświęcają dziecku, najpierw na wspólną zabawę, rozmowę a później naukę. O tym właśnie nade wszystko powinniśmy pamiętać.
Źródło zdjęcia: foter.com

Ciężko jest być dzisiaj Bondem

5 comments


Spectre, czyli nową odsłonę przygód niezniszczalnego Jamesa Bonda od niedawna można oglądać w kinach. Przyznam, że choć lubię tą postać, to jakoś na nowy film mnie nie ciągnie. Najważniejszym powodem jest pewnie to, że moim Bondem pozostanie na zawsze (chyba nie powinienem zawsze powtarzać na zawsze) postać wykreowana przez Rogera Moore’a. Dlatego recenzji nie będzie. Za to poubolewam sobie troszkę na tym, jak dzisiaj ciężko być Bondem.

Co mam na myśli? Przecież taki Bond ma klawe życie, rzekłby niejeden. Szybkie samochody, markowe zegarki, eleganckie ciuchy, fura kasy i oczywiście mnóstwo pięknych kobiet. Statystycy powiadają, że James przez te wszystkie lata uwiódł ich około 70. Z męskiego, szowinistycznego punktu widzenia liczba robi wrażenie, choć do np. gwiazd NBA wiele mu brakuje. Pewnie też każdy zauważył język, jakim nasz kobieciarz posługuje się w stosunku do płci pięknej. W zwariowanych latach 60-tych czyli czasach określanych hasłem: „sex, drugs and rock&roll” pewnie to nic wielkiego.

Gdyby Bond był zwykłym Kowalskim, szarym człowieczkiem, to jestem przekonany, że jego słowa wypowiadane czasami dla podrywu, dla żartu a czasami jako cięta riposta bardzo szybko znalazłyby swój finał w sądzie.

W 70-tych mógłby ewentualnie zaliczyć tzw. liścia. Dzisiaj już tak kolorowo nie jest. Dziś na każdym kroku trzeba uważać. Uważać na to co się robi, co i gdzie się mówi. Gdyby Bond był zwykłym Kowalskim, szarym człowieczkiem, pracującym dajmy na to w jakimś urzędzie, spokojnie mógłby zostać posądzony o molestowanie seksualne. Jego słowa wypowiadane czasami dla podrywu, dla żartu a czasami jako cięta riposta bardzo szybko znalazłyby swój finał w sądzie. I niech mi ktoś powie, jak tu dzisiaj ”przybondzić” do kobiety? Bo przecież nie w ten sposób:

Żyj i pozwól umrzeć – 1973


Rosie Carver: - „W co ja się wpakowałam? Nie będziesz miał ze mnie pożytku.”
Bond: - „Pomogę ci się wylizać.”

Bond o Rosie Carver: - „Mówiłem ci Quarrel, marna z niej agentka, ale ma inne zalety.”

Rosie Carver: - „O James, tak się cieszę, że cię znalazłam.”
Bond: - „Wyobrażam sobie. A ja się cieszę, że znalazłem to. Wiesz co oznacza królowa kielichów do góry nogami? Podstępną, zdemoralizowaną oszustkę i kłamczuchę. Czekam na wyjaśnienia.”
Rosie Carver: - „Proszę cię, zrozum. Zabiją mnie jeśli ci powiem.”
Bond: - „Ja cię zabiję, jeśli nie powiesz.”
Rosie Carver: - „Nie mógłbyś po tym, co robiliśmy przed chwilą.”
Bond: - „Na pewno nie zabiłbym cię wcześniej.”

Człowiek ze złotym pistoletem – 1974


Bond: - „Goodnight wiesz, że wolałbym zjeść kolację z tobą.”
Goodnight: - „Rozumiem, ale wracaj szybko."
Bond: - „Zadzwonię, może coś przegryziemy o północy.”
Goodnight: - „Wino będzie odpowiednio schłodzone.”
Bond: - „A reszta odpowiednio ciepła?”

Bond: - „Niezły.”
Goodnight: - „Naprawdę?”
Bond: - „Nie szampan, tylko twój strój. Obcisły tam, gdzie trzeba, mało guzików... proponuję toast: za te chwile i te, które są przed nami... szkolenie miało mnie przygotować na wszystko, ale nie na widok ciebie w nocnej koszulce.”

Bond widząc Andreę Anders: - "Pani Anders, nie poznałem pani w ubraniu."

Szpieg, który mnie kochał – 1977


Szejk Hosein: - „... da ci jego adres w Kairze, ale dziś już za późno na spotkanie. Dasz się namówić na nocleg u mnie?”
Bond: - „Jesteś bardzo uprzejmy, ale naprawdę powinienem...”
Szejk Hosein: - „Na pewno nie dasz się skusić?”
Bond spoglądając na arabską piękność: - „Będąc w Egipcie trzeba poznać jego skarby.”

Bond o łodzi ;), którą przypłynęła piękna Naomi: - „Piękna maszyna, wspaniałe kształty.”

Moonraker – 1979


Bond do Manueli zastanej w pokoju hotelowym: - „Czy należysz do wyposażenia?”

Bond rozwiązując pasek Manueli: - „Jak można zabić czas w Rio nie tańcząc samby?”

Tylko dla twoich oczu – 1981


Bond: -"Na lodowisku nie ma pryszniców? Jak tu weszłaś?"
Bibi Dahl: -"Jeden z portierów jest moim wielbicielem. Zrobi dla mnie wszystko. A ja zrobię wszystko dla ciebie."
Bond: -"Bardzo mi to pochlebia, ale musisz trenować."
Bibi Dahl: -"Wszyscy wiedzą, że seks dobrze wpływa na mięśnie".
Bond: -"Zacznij gimnastykę od ubrania się... Ubierz się to postawię ci lody."

Ośmiorniczka – 1983


Bond: - "Dom aukcyjny Sotheby's, okrągłe pół miliona funtów."
Magda: - "To pan licytował."
Bond: - "Właśnie."
Magda: - "Ma pan pamięć do twarzy."
Bond: - "I do krągłości."

Vijay - "Na wyspie roi się od pięknych kobiet a mężczyzn tam nie wpuszczają."
Bond: - "No proszę dyskryminacja płciowa. Muszę się tam wybrać."

Zabójczy widok – 1985


Jenny Flex: - "Nazywam się Jenny Flex."
Bond: - "Sprężysta... to widać."

Bond: - "Widzę moja droga, że spędzasz w siodle sporo czasu."
Jeny Flex: - "Lubię się rano przejechać."
Bond: - "Ja też jestem rannym ptaszkiem."

Bond: - "Nie zostaje pani na noc, liczyłem na wspólny wieczór. Zostanę sam jak palec."
Stacey Sutton: - "Nie sądzę."
Bond: - "Odprowadzę panią."
May Day: - "Nie trzeba, ktoś się panem zajmie."
Bond: - "Dopilnuje tego pani osobiście, tak?"

A teraz wyobraźcie sobie, że to tylko mały, "moore'owski" wicinek :). Ach ten Bond.
Zdjęcia: Internet

8 rzeczy, które muszę szybko zmienić by nie wykorkować

Leave a Comment


Mimo, że w tym roku wprowadziłem parę życiowych zmian, a do końca roku, czyli momentu kreowania nowych postanowień jeszcze trochę czasu pozostało, to jednak jestem zmuszony wprowadzić małą korektę do swojego zachowania. Analizując je dochodzę do wniosku, że z niektórymi poczynaniami muszę coś zrobić, inaczej sfiksuję. Na razie moja nadopiekuńczość i permanentna chęć przewidzenia wszystkich wypadków zaczyna mnie męczyć. Czuję się z tym źle. Zresztą chyba nie tylko ja. Dlatego postanawiam i to z możliwie najbliższym terminem wykonalności, że:

  1. przestaję permanentnie biegać za moim dzieckiem pod pretekstem, że mu coś się stanie, że się przewróci, że przytrzaśnie łapkę, że coś mu zleci na nogę czy że spadnie z czegoś, na co włazi. Jeśli coś ma się stać, to i tak się stanie. Moje nadskakiwania nic tu nie pomogą;

  2. będę brał na wstrzymanie, kiedy Mała zostaje pod opieką innej osoby. Przecież po to z kimś zostaje, żeby była bezpieczna, więc nie muszę do cholery myśleć cały czas, czy w domu wszystko w porządku;

  3. postaram się nie wściekać, kiedy mojej córce coś się stanie, np. nabije sobie guza a ja jej przed tym nie uchroniłem;

  4. nie będę ciągle kontrolował dziecka, kiedy bawi się z innymi dziećmi w drugim pokoju. Jeśli nie odrywają podłogi i szyby z okien nie lecą, nie ma sensu sterczeć i gapić się, chcąc idiotycznie chronić ją przed innymi i innych przed nią samą;

  5. nie będę denerwował się, kiedy ktoś zacznie chwalić się osiągnięciami swojego dziecka porównując je do osiągnięć mojego. Chwalić się można, ale ani moje dziecko ani ja w takich zawodach w stylu "kto lepszy" brać udziału nie będziemy i basta, bo moje dziecko jest przecież wyjątkowe nawet, jeśli czegoś jeszcze nie potrafi;

  6. nie będę podnosił głosu, kiedy zdenerwuje mnie coś, na co kompletnie nie mam wpływu. Niech moje poddenerwowanie nie emanuje na innych;

  7. będę bardziej przedkładał cierpliwe tłumaczenie nad zakazy... no chyba, że Mysia wyprowadzi mnie dokumentnie z równowagi :);

  8. ... i w końcu postaram się skończyć z zamartwianiem się na zapas.
Hm, łatwo powiedzieć, gorzej się do tego stosować, ale spróbować można. Te zmiany oczywiście nie sprawią, że będę idealnym człowiekiem i ojcem, ale może przybliżą mnie do tego choć ociupinkę :).
Autor zdjęcia: Allforblue

Jajka zabawki dla dzieci

4 comments


W jaki sposób poprawić koordynację i spostrzegawczość dziecka? Pewnie sposobów znacie wiele. My akurat używamy do tego jaj. Otóż udało nam się kupić 6 sprytnych plasticzanych jajek. Z zewnątrz nic ciekawego, wyglądają ni mniej, ni więcej tylko tak, jak jaja winny wyglądać. Dzięki temu używamy ich także do zwykłej zabawy w gotowanie. Cały bajer ukryty jest jednak wewnątrz. Każde jajko w środku posiada inny kształt. Tylko połówki jaj o tym samym kształcie pasują do siebie. Dzięki temu można je bezproblemowo połączyć. Prócz tego każdy kształt oznaczony jest tym samym, różnym od innych, kolorem.

Po paru dniach zabawy muszę przyznać, że to fajny pomysł na przyjemną naukę rozpoznawania kolorów, kształtów i poprawę dziecięcej koordynacji oko-ręka. Dodam jeszcze, że zabawka posiada gładką, miłą w dotyku powierzchnię. Łączenie elementów nie sprawi problemu żadnemu dziecku. Dodatkowo producent zapewnienia, że użyte do produkcji materiały nie są szkodliwe dla skóry dziecka. My kupiliśmy komplet sześciu jajek, ale w sprzedaży widziałem też tuzin.

Źródło zdjęcia: internet

Moje dziecko skończyło 21 miesięcy

4 comments


Trudno mi w to uwierzyć, ale dwadzieścia jeden miesięcy naszej wspólnej zabawy dobiegło końca. Czas zatem na kolejny post z cyklu: "Moje dziecko skończyło...". Oto co udało się nam osiągnąć, czym możemy się pochwalić. W końcu, co zawaliliśmy i trzeba się wziąć do roboty.

Otóż Duszek przez lato bardzo urósł i dziś mierzy 83 cm. Dlatego wrzesień był miesiącem wymiany garderoby na nową – większą. Niestety naszą słabą stroną jest dalej waga. 9,600 to mało, choć w siatce centyli podobno jeszcze się mieści. Mam wrażenie, że przemianę materii odziedziczyła po rodzicach, z których każde do grubasów nie należało. Trzeba powiedzieć, że Dusia, jak na swoją wagę, je i to sporo. Dzień zaczynamy butlą z mieszanką mleka pepti, zwykłego oraz kaszki. Później dostaje jajko lub parówki albo serek homogenizowany. Do tego bułka słodka lub banan. Na obiad serwujemy jej nasze posiłki, ponieważ od pewnego momentu nie jest zainteresowana obiadkami ze słoiczków. Po południu dostaje kanapkę z wędliną i owoce lub ciasteczka. Na dobranoc prócz dobrego słowa raczymy ją jeszcze mlekiem 150 –180 ml. Oczywiście prócz tego wszystkiego Misia dojada. A to, gdy tata wraca z pracy, a to, gdy mama wraca z zakupów, itd. Większość posiłków je sama. Potrafi w miarę sprawnie operować łyżką i widelczykiem.

Ada na co dzień jest aktywna i wszędobylska. Nic nie umknie jej uwagi. Lubi wsadzać ciekawskiego noska wszędzie tam, gdzie coś się dzieje. Otworzyła się bardziej na ludzi i przestała być dzikuskiem, choć poznając nową osobę na początku jest nieufna. Coraz częściej potrafi sama zająć się zabawą. Do jej najbardziej ulubionych należą gotowanie i opieka nad lalką. Tutaj, naśladując nas, przebiera, karmi, nosi, usypia wszystkie lalki. Lubi też układać klocki i wychodzi jej to już całkiem nieźle. Ma już swoje koleżanki, z którymi bardzo ładnie się bawi.

Misia lubi, kiedy jej czytamy. Sama dobiera nam książki, które chce usłyszeć. Siada też koło nas i sama próbuje „czytać”, wydobywając przy tym śmieszne dźwięki. Ponieważ nauczyła się większości bajek, potrafi nas znienacka skontrolować. Jeśli stwierdzi, że czytamy z pamięci, umie znaleźć odpowiednią książkę z właściwą bajką. Rozpoznaje w książkach zwierzątka, potrafi także pokazać podstawowe części ciała ludzkiego.

Ada mówi tylko zdawkowe słowa. Natomiast bardzo dużo rozumie i zauważalna jest logika w myśleniu i przewidywaniu (np.: kiedy coś się jej zepsuje i mnie nie ma, potrafi czekać i pamiętać o tym. Kiedy się pojawiam od razy mnie o tym po swojemu informuje i prowadzi na miejsce). Przy okazji, jej ulubionym narzędziem jest śrubokręt, który przy każdej okazji z uporem maniaka zabiera ojcu. Mimo małego zakresu słownictwa, potrafi doskonale wytłumaczyć, o co jej chodzi używając do tego gestykulacji. Ma swoje fochy, które nad wyraz uzewnętrznia zwłaszcza, jeśli coś pójdzie nie po jej myśli. Potrafi także odróżnić złe postępowanie od dobrego. Umie też przeprosić.

Stara się też uczestniczyć w naszym codziennym życiu (na zdjęciu w swoim ulubionym miejscu, czyli na kuchennym blacie). Lubi rozpakowywać torby z zakupami i chować produkty w odpowiednie miejsca. Sama wyrzuca śmieci do kosza. Pomaga przy sprzątaniu mieszkania (odkurzanie, mycie podłóg).

Jednak najbardziej lubi przymierzać ciuszki. Mogłaby na tym zajęciu spędzać całe dnie. Nie przepada za telewizyjnymi bajkami. W ogóle telewizor mógłby dla niej nie istnieć. No może tylko przy śniadaniu, wtedy lubi się pogapić przez parę minut. Za to uwielbia piosenki z youtube. Lubi patrzeć na zwierzakowe animacje tańczące w rytm dźwięków. Czasami też zbiera jej się na podrygi.

Chodzi i biega bez problemu. Sama pokonuje też niskie schody. Wspaniale kopie piłkę. Codziennie w domu musimy odbyć krótki trening, podczas którego tata musi coraz bardziej uważać na to, aby córka nie stłukła jakiegoś wazonu. Zaczyna powoli korzystać z nocnika, choć częściej sygnalizuje chęć skorzystania po fakcie :).

Generalnie Dusia jest pogodnym, ciekawym świata dzieckiem. A no i oczywiście kocham ją :).

Pamięci W. Ł.

1 comment


Wyszłaś, cichutko, bez pożegnania.
Za róg, na chwilkę.
Zaraz wrócisz, przecież inaczej być nie może.
Nie zostawiłaś mnie jednak samego.

Została zawsze pogodna twarz, na której próżno by szukać zdenerwowania.
Twój obraz drobnej kobiety na fotelu ukrytym w cieniu pokoju.
Smak herbaty, zwyczajnie niezwyczajnej, bo nadzwyczajnie wonnej Twojej mieszanki.
Zapach drożdżowca, co tydzień czekającego cierpliwie w spiżarence na gości.
Bezowocne próby nauczenia mnie jedzenia tych cholernych zimnych nóżek.
Ściana czerwoniutkich porzeczek prowadząca za rękę do Twojego ogrodu.
Misternie wypracowane rabaty kwiatów, których najlepszy malarz by nie oddał.
Uśmiechające się jabłka wiszące na uginających się pod ich ciężarem gałęziach.
Pokorne kury ustawione w szeregu i czekające co świt na garść ziarna.

Dziwisz się drogi przechodniu, że już, że tylko tyle?
Tylko tyle i aż tyle.
I żaden deszcz nie zdoła zmyć tych obrazów wykutych w mojej pamięci.

A teraz? A teraz już śpij, odpocznij, dobranoc.
Autor zdjęcia: Andrea Pesce

Chopinowski balsam

2 comments


Nie zgadniecie, jaką frajdę aplikowałem sobie przez ostatnie trzy wieczory. Wszystko za sprawą... Konkursu Chopinowskiego. Nawet nie przypuszczałem, że może mnie tak wciągnąć. Muzyka klasyczna odkąd pamiętam przewija się wokół mnie. Lubię posłuchać klasyków, ale Chopin? Do tej pory wydawało mi się to niemożliwe. Jakoś nigdy mi nie podchodził. Trudno nawet powiedzieć dlaczego. Po prostu nie i tyle.

I tak trzy dni temu niefortunnie przełączyłem kanał na TVP Kultura. A tu jakiś młody jegomość skacze po klawiaturze fortepianu. Zostawiłem kanał zajmując się dalej swoimi sprawami. I tak nuta po nucie, takt po takcie, coraz więcej dźwięków wpadało mi do ucha. Coraz barwniejszy klimat tworzył się wokół mnie. Spotęgowany może tym bardziej, że trafiłem na koncerty   finalistów konkursu. To była prawdziwa rozkosz dla ducha. Ten nastrój przypominał mi jako żywo chwile terminowania w pracowni malarskiej mojego mistrza. To właśnie tam prócz ręki miałem okazję "trenować" także ucho przy rytmach klasycznych dźwięków.

Ale wracając do samego konkursu, prócz uciech duchowych skłonił mnie on także do zadumy. Po pierwsze zastanawiam się, jak to możliwe, aby takie wydarzenie, jedno z najważniejszych o ile nie najważniejsze w kraju miało tak słabą promocję. Nie przypominam sobie banerów, reklam, spotów i ciągłego trąbienia o nim. Widocznie organizatorzy uznali, że wszyscy doskonale wszystko wiedzą. Druga sprawa to media. Cały konkurs praktycznie przeszedł niezauważony pomijając oczywiście informacje o zwycięzcach (prócz radiowej Dwójki i Kultury rzecz jasna). A przepraszam, jeden z tabloidów zamieścił artykuł, w którym opisał, jak umierali zwycięzcy poprzednich konkursów. Czy tylko na tyle stać nasze media? Zastanawiam się także czy takie wydarzenie zostało dobrze wykorzystane edukacyjnie. Czy ci najmłodsi mieli możliwość spotkać się z muzyką przez duże M. Czy na lekcjach muzyki miast udawać, że czegoś się uczą, mogli w ciszy posłuchać wykonań młodych mistrzów czy słów komentatorów świetnie tłumaczących muzyczne zawiłości. Czy udało się położyć podwaliny pod nowe pokolenie melomanów? I czy w ogóle podjęto próbę nauki odczuwania i interpretowania muzyki klasycznej przez młodzież?

Kończąc doszedłem także do jednego, jakże dla mnie ważnego wniosku. Zdecydowanie za mało w mojej rodzinie muzyki klasycznej. Więcej jej było, kiedy Mysza była jeszcze w brzuszku niż teraz. Ta sprawa zdecydowanie wymaga poprawy z mojej strony, wszak pochodzę z małej mieściny, ale chlubiącej się tym, że także posiada laureata Konkursu Chopinowskiego. Było to co prawda dawno, ale w końcu zobowiązuje.
Autor zdjęcia: Simon Whiley

Witajcie Cyberprzyjaciele!

2 comments


Oj długo mnie tu nie było, długo. Na tyle długo, aby móc powiedzieć, że się stęskniłem. Ostatnio zaczęło mi brakować codziennych obowiązków związanych z dzieleniem się tym, co u mnie i Ady. Ciekaw też jestem, co u Was. Oczywiście przyznaję, od czasu do czasu podglądam Wasze posty, ale bieżącą "inwigilacją" tego bym raczej nie nazwał :). Mam ochotę zagościć tu na dłużej, choć wiem, że czasu co kot napłakał. Ostatnio wiele w swoim życiu zmieniam, może więc i temu postanowieniu sprostam.

Co u nas? Adunia rośnie i jest już sporą, pogodną dziewczynką. Niestety jest coraz bardziej nieusłuchana i uparta, pokazując to dobitnie od czasu do czasu. Chyba nie muszę dodawać, że pod tym względem do taty (oazy cnót wszelakich... haha) się nie upodobniła. Oczywiście stare problemy pozostają nierozwiązane. Dalej nie wyobraża sobie spać bez mamy, pokazując co wieczór palcem tacie, gdzie jego miejsce (czyli w innym pokoju). Dalej nie nazbyt przybiera na wadze a jeśli już troszkę się poprawi, zaraz trafia się jakieś chorubsko i zabawę zaczynamy od nowa. Obecnie też mamy w domu mały szpital. Dziewczyny powoli wychodzą, choć u małej znów pojawił się dziwny kaszel. Dziś pobraliśmy krew i jutro do lekarza na sprawdzenie. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

A u mnie? Tak jak pisałem, trochę zmian. Chyba najważniejszą jest rzucenie palenia po 20 latach. W sumie z hasłem „rzucenie palenia” trzeba uważać, bo człowiek nie zna dnia ani godziny. Tak czy inaczej to już trzeci miesiąc. Jak na mnie to bardzo dużo. Poza tym zacząłem się w miarę normalnie odżywiać. Wiecie węgle, białko, tłuszcze itd. Wyobraźcie sobie, że nawet wszystko kontroluję, aby zachować odpowiednie proporcje. A na domiar tego staram się przestrzegać stałych pór posiłków. Tak mi się porobiło :). Ale to nie wszystko. Żeby zająć czymś myśli i łapy, zacząłem z powrotem tachać ciężary. Z lewa na prawo, z prawa na lewo, z dołu do góry i z powrotem. Parę razy się nad tym zastanawiałem, co się stało i jedyne co mi przyszło do głowy to to, że zaczęła się nowa siedmiolatka. Może to jest przyczyna? Zmian i postanowień jest jeszcze więcej, choćby chęć przeczytania wszystkich książek z Herkulesem Poirot w roli głównej. Już je mam i w wolnym czasie staram się im oddawać.
Na dziś już koniec. Więcej postaram się zdradzić w następnych postach, na które zapraszam. Trzymajcie się ciepło :)
Autor zdjęcia: Gagilas

Mleko rodzicu wykombinuj sobie sam

19 comments


Ostatnio wpadłem do apteki, aby zaopatrzyć się w Bebilon Pepti 2DHA dla córki. Dostałem od żony prikaz: - „Jedź po receptę i od razu po mleko do apteki tej i tej”. Wyzwanie nie lada, któremu sprostać chciałem i musiałem. Zresztą nic prostszego. Więc wpadam, daję receptę i mówię, że właśnie takie coś potrzebuję. Na to uprzejma pani z przejmującym uśmiechem (co już było podejrzane) odpowiada, że nie ma. Hm, cóż takie rzeczy się zdarzają, pomyślałem. Niestety za chwilę dodała, że nie ma i nie będzie i w żadnej innej aptece też nie dostanę. Śmiech mnie ogarnął. Że kto, że ja i na tarczy wrócę? Wtrąciła, że w hurtowni, gdzie zaopatruje się apteka, czegoś takiego nie ma a najbliższa dostawa ma być około lipca. Aby nie opisać dosadnie mojego stanu powiem, że posmutniałem. Wsiadłem w samochód i wybrałem się w podróż po miejskich aptekach. W każdej efekt końcowy był taki sam, ale za każdym razem dowiadywałem się czegoś nowego. I za każdym razem termin dostawy się skracał. Stanęło na tym, że coś komuś się spaliło i że może coś przywiozą w połowie maja.

No dobrze, ale co mnie to wszystko obchodzi. Potrzebuję mleko i chcę je mieć! Nie interesuje mnie, że komuś coś się przytrafiło, przecież takie sytuacje się zdarzają. Ktoś to powinien przewidzieć. Zacząłem się zastanawiać nad monitorowaniem rynku farmaceutycznego (w końcu mleko jest na receptę). Czy to ktoś w tym kraju kontroluje, przewiduje, zabezpiecza? Przyznam się, że tego nie wiem, ale wiem za to coś innego. Jeśli jest taka osoba, oczywiście za bajońską pensję, to zdrowie dzieci ma dokładnie tak samo w dupie, jak zdrowie rencistów i emerytów, czy w ogóle wszystkich dorosłych. Możliwe, że na tym właśnie polega polityka zdrowotna tego kraju.

PS. Takie mleko można spokojnie dostać w pierwszej lepszej aptece w Niemczech. Sprawdziłem! Wychodzi na to, że Bartłomiej Sienkiewicz miał jednak rację.
foto do grafiki: Ilan Ejzykowicz

Wielkanoc 2015

4 comments


Wesołych Świąt dla Wszystkich

Pierwsze "arcydzieło" mojego małego szkraba

28 comments


Od pewnego czasu wyszukuję wszystkiego, co dzieje się pierwszy raz. Pewnie też tak macie. Pierwsze spotkanie z moim dzieckiem, pierwszy raz w domu, pierwsza nieprzespana noc, pierwszy raz wymówione słowo tata. Na to akurat przyszło mi czekać najdłużej. Do tych wszystkich pierwszych doszedł jeszcze jeden, z którego bardzo się cieszę. To pierwszy rysunek.

Kiedy dowiedziałem się, że prawdopodobnie zostanę ojcem, bo w naszej sytuacji do końca nie było to pewne, bywały momenty, kiedy w tajemnicy przed wszystkimi wybiegałem myślami daleko w przyszłość. Zdarzało się, że rozmyślałem, kim zostanie moja córeczka. Moim marzeniem było wtedy i jest nadal, aby jej wykształcenie, umiejętności i talent oscylowały wokół sztuk pięknych. Bez różnicy czy to będzie malarstwo, rzeźba, artystyczne tkanie gobelinów czy cokolwiek innego. Ot tak sobie ojciec wymyślił.

foto: Nasze pierwsze wspólne zmagania z trudną materią ...

Sądzę, że to zapatrywanie wynika z moich niespełnionych marzeń. Jak daleko sięgam pamięcią, nigdy nie miałem trudności z pracami manualnymi. Zawsze pociągał mnie rysunek, później malarstwo. Niestety przygoda związana z ASP w cudowny sposób ominęła mnie szerokim łukiem. Za późno zdałem sobie sprawę z tego, co tak naprawdę chciałbym robić. Niepotrzebnie też w pewnym momencie przyjąłem to, co mówią rodzice za pewnik. Było minęło, nie ma co do tego wracać. Znalazłem sobie inny sposób na spełnianie się. Ponieważ jednak wiem, co to znaczy tworzenie czy przelewanie na papier swoich myśli i uczuć, będę chciał pokazać tą możliwość dziecku. Nie jestem rzecz jasna ortodoksem i jeśli zauważę, że Ada nie ma ochoty na zabawy z pędzlami czy kredkami, od razu je zaniecham. Wychodzę z prostego założenia: nic na siłę. A już tym bardziej, aby zaspokoić czy zadowolić rodziców. Takie zachowanie byłoby chore. Zresztą tak samo chciałbym postąpić z muzyką. Co z tego mojego planu wyjdzie, czas pokaże. Teraz jesteśmy na początku drogi, którą nazwałbym odkrywaniem i dobrą zabawą. I niech na razie tak pozostanie.

Ale wróćmy do pierwszego rysunku. Otóż powstał on w weekend. To było nasze drugie posiedzenie. Podczas pierwszego Ada zajmowała się tylko zbieraniem wszystkich kredek i układaniem ich jedna na drugą. Jednak podczas drugiego „aktu tworzenia” okazało się, że coś z moich nauk zapamiętała. Zaczęła trzymać kredkę dobrą stroną i w przefikuśny sposób rysować swoje bohomazy, akcentując każdy stosownym komentarzem słownym. Problemem na pewno są kredki – używamy na razie zwykłych. Już oglądałem mniejsze, świecowe, ale jak dotąd nic nie wybrałem. Główną przyczyną jest fakt, że Mysza ładuje wszystko do buzi i nie chciałbym, aby czegoś takiego się najadła. Ale problem istnieje i na któreś będę musiał się zdecydować. Na koniec dodam tylko, że nie wiem czy orientacja dzieła jest poprawna. Zrozumiecie mnie, kiedy ów dzieło zobaczycie :). Ponieważ mam małego świra, postanowiłem oprawić rysunek i go powiesić. Gotów jestem zdjąć nawet jedną ze swoich prac. Zastanawiam się tylko, jak o tym pomyśle powiedzieć żonie. Może Wy macie jakieś pomysły :).

foto: ... a oto wynik naszej pracy. Luwrze szykuj miejsce :)

foto czołówka: mravcolev

Przyjemności, które w najbliższym czasie mnie nie spotkają

25 comments


Wczorajszy dzień minął jak codzień. Znów, kiedy zasiadłem przed komputerem, aby zrobić coś istotnego, od razu pojawiła się moja córeczka, skora do zabawy z klawiaturą. Znowu przechodząc z pokoju do pokoju z gorącą herbatą wlazłem na jakiś cholerny klocek. Zdaję sobie sprawę, że te sytuacje będą się powtarzać, ale nie zmienia to postaci rzeczy, że mnie irytują. One właśnie stały się przyczynkiem do zastanowienia się nad tym, co przez dłuższy czas na pewno mnie nie spotka. Tak powstała lista kilku spostrzeżeń, przy spisywaniu których z każdym kolejnym przykładem robiło się coraz ciekawiej. Oto one:

  • nie poleżę sobie w łóżku do 13;
  • nie przejdę mieszkania, nie wchodząc na "zabawkową minę" zastawioną przez dziecko;
  • nie pójdę do kina na maraton filmowy;
  • nie zjem spokojnie obiadu;
  • nie posiedzę niezauważony przy komputerze;
  • nie wrócę do domu, w którym panuje ogólny ład, porządek i cisza;
  • nie posłucham 101-ki na full;
  • nie puszczę gromkiej wiązanki w kierunku polityków w telewizorze;
  • nie zrobię porządnego remontu mieszkania;
  • nie kupię sobie Mac-a;
  • nie walnę się na drzemkę po posiłku;
  • nie rzucę się na żonę, kiedy będę miał na to ochotę, by ją nazwijmy to zbałamucić;
  • nie poczytam książki, leżąc w wannie wypełnionej ciepłą wodą;
  • nie zostawię okularów na łóżku;
  • nie zorganizuję prywatki ze wszystkimi jej atrybutami;
  • nie poleżę spokojnie na podłodze szamiąc paluszki;
  • nie wybiorę się na rodzinny spacer w dwie minuty;
  • nie wstanę, będąc przekonanym, że łapcie są w miejscu, w którym je zostawiłem.
Cóż, to są właśnie uroki tacierzyństwa :).
foto: Matt Fryer

8 najlepszych zabawek Ady

27 comments


Codziennie powstają miliony zabawek. Codziennie obdarowane zostają nimi tysiące dzieci. Jedne są świetne, przy innych zastanawiam się, z którego szpitala psychiatrycznego pochodzi ich twórca. Moja córka posiada sporo zabawek, czyli znacznie więcej, niż zakładałem na początku. Kiedyś chciałem, aby ich ilość była niewielka. Jednak rodzina, znajomi, znajomi znajomych byli nad wyraz hojni. Oczywiście niektórymi z nich bawi się często. O istnieniu innych przypomina sobie dopiero, kiedy wyrzuca wszystkie na dywan. Są też takie „zabawki”, przy których nie przejdzie spokojnie. Które posiadają niewidzialny magnez, niepozwalający oderwać od nich oczu. I dziś właśnie słowo o nich.

To jej miłość odkąd pamiętam. Przepada za każdego rodzaju przewodem, choć trzeba przyznać, że upodobała sobie najbardziej przewód od odkurzacza. Tak ma i już.

Wytypowałem osiem rzeczy, którymi moja córka bawi się najchętniej. Przy zabawie którymi zaangażowanie i radość dziecka jest największa. Oto one (kolejność przypadkowa):

  • Kaloryfer z termostatem
  • To miejsce, w którym Ada melduje się przynajmniej raz dziennie. Popatrzy, podotyka, postuka kamionką, pokręci termostatem. Wszystko stara się robić na tyle cicho, aby rodzice nic nie słyszeli.

  • Przewody
  • To jej miłość odkąd pamiętam. Przepada za każdego rodzaju przewodem, choć trzeba przyznać, że upodobała sobie najbardziej przewód od odkurzacza. Trudno wyczuć dlaczego. Gdy tylko przychodzi czas odkurzania, od razu jest przy mnie i swoimi małymi łapkami majstruje przy przewodzie. Wyciąga go, rozciąga, przenosi z uporem maniaka z miejsca na miejsce.

  • Buty
  • Kiedy dziecko jest niesforne, marudne, najlepszym sposobem na neutrealizację tego stanu są buty. Posiadamy niewielki worek z dziecięcymi butami. Z części z nich Mysz już wyrosła, niektóre jeszcze na nią czekają. Tym właśnie workiem moje dziecko potrafi się zająć przez dłuższy czas. Nie interesuje ją wtedy, czy jest ktokolwiek obok niej. Jedyne co słychać, to cichutkie odgłosy zachwytu. Buty to świetny pomysł dla zmęczonych rodziców.

  • Ciuchy
  • Nie inaczej jest z ciuchami wszelkiej maści. Zresztą już dawno zauważyłem, że buty i ciuchy moja Mysza wprost ubóstwia. Gdy tylko na horyzoncie pojawia się jakiś fatałaszek, moja córka jest pierwsza. Gdy szafa jest niedomknięta, Mysza od razu melduje się przy niej i zaprowadza swoje porządki.

  • Drzwiczki
  • Ilekroć stracimy ją na chwilę z oka a w pobliżu są drzwiczki, można być pewnym, że nakryjemy ją przy ich otwieraniu. Czasami jej zachowanie sprawia wrażenie mantry. Bo ile razy można otworzyć i zamknąć drzwi. Odpowiedź brzmi: nieskończoną ilość razy.

  • Pilot, klawiatura, telefon komórkowy
  • To zestaw obowiązkowy każdego malucha. Również nasza pociecha go posiada. Ale co z tego. Najlepszy telefon to ten, przez którego właśnie rozmawia mama. Najlepsza klawa to ta, na której właśnie pisze tata. Z pilotem jest dokładnie tak samo.

  • Drewniane łyżki
  • Spośród wszystkich kuchennych gadżetów właśnie one wysuwają się na czoło. Kiedy tylko Mysza dorwie się do kuchennej szuflady, od razu wyciąga z niej zestaw drewnianych łyżek, którymi może bawić się długimi minutami.

  • Gazeta
  • Tu nie ma co się rozpisywać. Młoda pochłania wszystko, od gazetek reklamowych do opasłych magazynów.

A Wasze dzieci jakie mają upodobania? Co preferują? Pochwalcie się proszę :).

foto: Vitaly Sokolovsky

Wreszcie wszystko jasne!

10 comments


Dlaczego pranie po włożeniu do pralki ląduje na podłodze? Dlaczego mimo częstego sprzątania nie widać jego efektów? Dlaczego szyby są cały czas uklejone? I wreszcie dlaczego na koniec dnia okazuje się, że tak naprawdę niewiele zostało zrobione? Pewnie wszyscy wiedzą. Jeśli jednak ktoś dalej nie domyśla się, dopowiem, że przyczyna została podpatrzona i zarejestrowana. Dokonała tego Esther Anderson ze "Story of this life". Teraz już nikt nie powinien się dziwić, czemu ustawione z mozołem buty są porozrzucane a pranie zamiast wisieć na suszarce, leży pod nią :).
Miłego oglądania i weekendowych przyjemności dla Wszystkich.


podpatrzone na: Esther Anderson Channel

Jak zmienił mnie pierwszy rok w roli ojca

19 comments


Czas szybko leci. Całkiem niedawno świętowaliśmy pierwsze urodziny naszej córeczki. Ponieważ emocje już opadły, postanowiłem spokojnie zastanowić się nad tym, jak ostatnie dwanaście miesięcy wpłynęły na mnie. Czy coś zmieniły w moim zachowaniu. A jeśli tak, to co? Wybrałem parę spostrzeżeń, które jako żywo wysuwają się na pierwszy plan.

  • Na stare lata wyostrzył mi się słuch. Odkąd Mysza jest z nami, jestem wyczulony na każdy, nawet najmniejszy, wydawany przez nią dźwięk. Zwłaszcza w nocy. Doszło do tego, że przebudzam się, kiedy słyszę płaczące za ścianą, równie małe dziecko sąsiadów.

  • Razem ze słuchem polepszył mi się wzrok (to już zakrawa na cud). Nie ujdzie mojej uwadze zainteresowanie Myszy najmniejszymi paprochami, które potrafi rewelacyjnie wyszukiwać.

  • Nauczyłem się przewidywać każdy następny ruch córki. Oczywiście jest to trudne i nie zawsze wychodzi. Jednak dzięki temu zaoszczędziliśmy wiele niepotrzebnych siniaków.

  • Bez żalu zamieniłem życie towarzyskie na rodzinne. Może dlatego, że o takim, odkąd pamiętam, zawsze marzyłem.

  • Przestałem odkładać cokolwiek na później. Wszystkie niezbędne czynności staram się wykonywać od razu, ponieważ za chwilę mógłbym się ugiąć pod ciężarem ich kumulacji.

  • Zwolniłem. Przestało mi się gdziekolwiek śpieszyć. Najlepszym przykładem są nasze samochodowe podróże. Kiedy jedziemy, czuję pod pedałem gazu wyimaginowany klocek, który nie pozwala mi przyśpieszyć.

  • Przestałem ufać wszystkim kierowcom. Nawet, kiedy jestem na drodze z pierwszeństwem, na zielonym, dojeżdżając do skrzyżowania zwalniam i dokładnie obserwuję ich zachowania.

  • Każdą wolną chwilę staram się poświęcać córce. Nie dlatego, że muszę. Sprawiało i sprawia mi to dalej olbrzymią radość.

  • Stałem się bardziej cierpliwym i wyrozumiałym człowiekiem. To było dla mnie bardzo trudne i przyznam się, że dalej szlifuję te postawy.

  • Polubiłem spacery. Nie wiedziałem, że wielu ojców też to lubi. Kiedyś ich po prostu nie zauważałem.

  • Wyzbyłem się wstydu, który towarzyszył mi przy okazywaniu uczuć. Dziś czyniąc to kompletnie nie zwracam uwagi na cokolwiek czy kogokolwiek.

  • Nauczyłem się słuchać rad. Dzięki temu nie muszę tracić czasu na odkrywanie tajemnic, które już dawno tajemnicami być przestały.

  • Chętnie korzystam z pomocy innych. Zrozumiałem, że nie sposób jest przecież ogarnąć wszystko samemu.

  • Moje potrzeby odsunąłem na dalszy plan. Albo inaczej, potrzeby mojego dziecka stały się moimi potrzebami.
foto: Zoltán Baksa

My Walentynek świętować nie będziemy

18 comments


V-day już jutro. Pewnie część z Was już pakuje prezenty,
część pewnie główkuje, co można by kupić.
Inni nie mogą się doczekać tego, co dostaną.

Walentynki, święto zakochanych. Wszyscy teraz tylko o nim mówią. Przyznam się, że ja dalej nie rozumiem, dlaczego jest to święto? Co więcej, nie rozumiem, dlaczego jest tak popularne, również w naszym kraju. Sądzę, że nie byłoby miejsca na taki dzień w kalendarzu, gdyby wszyscy zachowywali się tak, jak 14 lutego, przez kolejne 364 dni. Przecież miłość nie polega na tym, aby okazywać ją w danym dniu. Chyba, że na pokaz. Ale to uczucie w ogóle nie jest na pokaz. Więc po co?

Odpowiem Wam. Bo iluś ludzi nie miałoby okazji walnąć nas ostro po kieszeni a sztaby marketingowców nie mogłyby się odpowiednio wykazać, przekonując nas wręcz podprogowo, abyśmy dobrowolnie oddali część swoich pensji. To są jedyne powody, dla których to i jemu podobne święta istnieją. Przyznam się, że z miłością, romantyzmem czy chwilami uniesienia nijak mi się one kojarzą.

Dlatego my takiego święta obchodzić nie zamierzamy. Nie kupię w sobotę żadnych kwiatów, które zresztą kosztować będą dwa, a może i trzy razy drożej. Nie kupię żadnej bombonierki, bo za tydzień, bądź dwa kosztować będzie trzy razy mniej. Poza tym kupię ją wtedy, kiedy my będziemy mieli ochotę na ukryte w niej czekoladki. Nie pójdę do knajpy nabitej ludźmi, żeby wyjść z niej chudszym tylko w porfelu.

Przyznajcie się, pomyśleliście teraz... to materialista jeden :). Więc powiem Wam co zrobię. W ten dzień będę sobą. Bo to o to właśnie idzie. Aby okazywać swoje uczucie na co dzień. Aby odczuwalne ono było dla naszych bliskich w naszym codziennym zachowaniu. Nie potrzebny mi jakiś zakichany dzień, żeby powiedzieć żonie, że ją kocham lub żeby wziąć córkę na ręce i ją wycmokać. Powiem Wam więcej, 15 i 16 lutego też taki będę i nikt mnie nie zmusi, żebym w tej "zabawie" brał udział. Sam również nic nie chcę. Wszystkiego nie mam, ale mam to, co dla mnie jest najważniejsze – kochającą rodzinę. Córkę i żonę, która nie czeka całego roku, żeby powiedzieć mi coś miłego do ucha.

Chciałbym, abyście ten tekst dobrze zrozumieli. Pozwólcie więc na parę wskazówek. Dla tych, którzy mają na to ochotę, niech będzie przyczynkiem do przemyśleń. Nie odważę się na krytykę kogokolwiek, kto będzie hucznie obchodził Walentynki. Niechaj to czyni. Jednak niech pamięta, że dla okazywania uczuć każdy dzień i miejsce jest dobre. Że rok to nie jeden dzień. Że nie warto ulegać modom, nie zawsze najlepszym, zassanym z jakiegokolwiek kierunku świata. Wreszcie, aby być kochanym, trzeba być dobrym człowiekiem i kochać cały rok. Tylko tyle i aż tyle.

PS. Zgadzać się ze mną można, krytykować nie!
foto: George Hodan

20 przyczyn dla których ponownie chciałbym być dzieckiem

32 comments


Jak dobrze wiecie, często lubię wracać do swoich młodzieńczych lat.
Posiadanie maleńkiego dziecka jeszcze bardziej moje wspomnienia
przywołuje. Przy okazji te wspominki sprawiają mi olbrzymią frajdę.

Nie dalej, jak wczoraj patrząc na moją córeczkę bawiącą się beztrosko małymi bucikami, zacząłem się zastanawiać, czy chciałbym znowu być dzieckiem. Czy chciałbym cofnąć czas i wrócić do tamtych lat. Odpowiedź, jak się pewnie domyślacie, mogła być tylko jedna. No dobrze, ale dlaczego? Co wtedy było takiego fajnego, czego nie ma dzisiaj? Czym różnią się dzisiejsze czasy od tych odległych? Dumając nad tymi, z pozoru prostymi pytaniami, powstała lista 20 przyczyn. Przyczyn, dla których chciałbym ponownie być małym brzdącem. Czas, aby Wam ją zaprezentować. Chciałbym ponownie być dzieckiem...

  1. bo najsmaczniejszym posiłkiem były zielone jabłka zrywane prosto z drzewa w sadzie dziadka
  2. bo żeby spotkać kolegę wystarczyło wyjść na dwór
  3. bo w szkole imponowało się wynikami w nauce lub w sporcie
  4. bo można było kichnąć z pełną buzią zupy i to bez konsekwencji
  5. bo widok chłopaka grającego w gumę z dziewczynami nie oznaczał, że chce zostać dziewczynką
  6. bo kłótnia kończyła się stwierdzeniem: „dobra, już się nie gniewam”
  7. bo kanar nie wlepiał mandatu za brak biletu w autobusie
  8. bo największym kalibrem broni była proca schowana za paskiem
  9. bo wyrazy uwielbienia w stosunku do koleżanek okazywało się bardziej subtelnie
  10. bo chleb z cukrem smakował obłędnie
  11. bo wystarczył jeden przyjaciel z klasy a nie tysiące na portalu społecznościowym
  12. bo można było pisać niewinne listy miłosne
  13. bo czasami mama pozwoliła obejrzeć Kojaka
  14. bo kałuże miały w sobie tak silny magnez, że przyciągały
  15. bo jeden zwykły klocek służył do zobrazowania wszystkiego
  16. bo najlepszym lekarstwem na skaleczenie był buziak mamy
  17. bo szczytem marzeń był elektronik z melodyjkami
  18. bo do zostania Szurkowskim wystarczał tylko jeden kapsel
  19. bo oranżadę jadło się z dłoni a nie piło z plastikowej butelki
  20. bo można było wskoczyć po szkole do antykwariatu i poczytać Kajka i Kokosza
A Wy Drodzy Podglądacze? Dopiszecie coś? Zapraszam, śmiało :).
foto: Todd Quackenbush

Dlaczego dziecko budzi się w nocy?

24 comments


To właśnie pytanie zadawałem sobie dość często.
Przecież wszystko, co robimy z żoną, staramy się robić dobrze, cyklicznie,
z wielką starannością o szczegóły, nie pomijając niczego istotnego.

A jednak co pewien czas zdarzało się, że Adusia budziła się w nocy z płaczem. Co było tego przyczyną? Postanowiłem przyjrzeć się temu problemowi bliżej i wyciągnąć jakieś sensowne wnioski z mojej obserwacji, którymi za chwilę się z Wami podzielę. Zobaczcie, co u nas było częstymi przyczynami budzenia się w nocy naszej córki. Jeśli Wy macie swoje spostrzeżenia, dopisujcie je proszę w komentarzach. Na pewno każda rada będzie przydatną :).

Gdzie jest mój smoczek!

To była u nas zdecydowanie pierwsza przyczyna, przez którą nasze dziecko przebudzało się w nocy. Ile razy wstawaliśmy, szukaliśmy w ciemnościach tego małego, cholernego przedmiotu (posiadającego jedną charakterystyczną cechę, lubi się ukryć w miejscu, gdzie nie można go znaleźć), aby dostarczyć go do ust małego skowronka, to nasze. Bywało, że Adzie poszukiwanie smoczka na śpiocha szło znacznie szybciej niż nam i tym potrafiła rozłożyć nas na łopatki :). Gorzej było, kiedy ten zapodział się tak, że dziecko zdążyło się całkowicie wybudzić.

Zaczął „ząbek boleć bobra”

I trudno się dziwić tej sytuacji. Nie śpi nam się przecież komfortowo, kiedy jamę ustną drąży przenikliwy ból zęba. Naszej bidulce zęby zaczęły iść lawinowo. W nabrzmiałe dziąsła, w których widać już kolejarskie zęby (co stacja to tyci ząbek), bierze dosłownie wszystko. Co robić w takiej sytuacji. Tu jest znaczne szersze pole manewru, niż w poprzedniej przyczynie. Na szczęście na rynku znajduje się wiele medykamentów, od homeopatycznych po silne leki przeciwzapalne czy przeciwgorączkowe, które można podawać już od trzeciego miesiąca życia a które mogą zneutralizować na jakiś czas ząbkowe niedogodności. Jednak najprostszym sposobem jest podanie dziecku przed snem melisę. Na zęby bezpośrednio nie pomoże, ale na pewno uspokoi naszego robaczka.

Ząbek to nie wszystko

Najprościej jest, gdy gołym okiem widać, że dziecko choruje. My od samego początku zmagaliśmy się z atopowym zapaleniem skóry. Ten dyskomfort skutecznie uniemożliwiał Adzie spokojny sen. Robiliśmy, co w naszej mocy, aby ulżyć córce. Między innymi ostra dieta mamy oraz moc preparatów, które miały ograniczyć swędzenie i powstawanie nowych plam. Gorzej jest, kiedy choroba kryje się głęboko, pokazując tylko część objawów.

„Uch - jak gorąco! Uff - jak gorąco!”

Temperatura pomieszczenia ma bezpośredni wpływ na komfort snu naszego dziecka. Sztuką jest dobrać ją tak, aby nie było ani za gorąco, ani za zimno. Ja mam z tym problem, bo jestem istotą nad wyraz ciepłolubną. Kiedy się ubieram, bo przecie zimno, żona się rozbiera, bo za gorąco. Zawsze się zastanawiam, kto przegina. Jak dobrać temperaturę w pokoju dziecka? Jedni powiadają, że powinna wynosić 20 stopni, inni zaś, że 18. Należałoby pamiętać przy tej okazji o jeszcze jednej sprawie. Przed snem powinno się pokój przewietrzyć. Dodatkowo stosuję jeszcze nawilżacz powietrza.

„Pielucha zwykła tetrowa będzie (tutaj) bohaterką”

Mimo, że pielucha jednorazowa powinna wytrzymać 12 godzin, to jednak często ona staje się przyczyną zakłócania snu dziecka. Nie raz Mysza spompowała się w nocy tak mocno, że trzeba było szybko ją przewijać. Po takiej akcji dziecko spokojnie spało dalej.

Nocna przekąska

Głód również może spowodować wybudzenie naszej pociechy. Przy mniejszym dziecku sprawa jest oczywista. Przy większym jednak odradzałbym takie postępowanie. Dlaczego? A chce Wam się co noc wstawać, szykować butelki, dorabiać mleka itd.? Mnie nie. Więc o jedzeniu moja Żaba może zapomnieć. Nie będę jej do takiego rytuału przyzwyczajał a sądzę, że szybko wpadłaby w nawyk. W zamian proponuję dwie metody. Pierwsza polega na podaniu dziecku większej ilości mleka przed snem. Druga zaś... o tym za chwilę.

Małe dziecko też nie wielbłąd

Sami potrafimy przebudzić się z tego prozaicznego powodu w nocy. Nie inaczej jest z dzieckiem. Gdy jest upalna noc lub zbyt ciepło w pomieszczeniu, możemy być pewni, że maluch przypomni o sobie. Zresztą woda to fantastyczne rozwiązanie na głód malucha.

„Nic, ... chciałem się tylko upewnić, że jesteś”

Ta sytuacja jest u nas na porządku dziennym, a nocnym w szczególności. Mysza nie wyobraża sobie jakiejkolwiek egzystencji bez mamy. Mama musi być w każdej chwili na wyciągnięcie ręki. Dlatego też w nocy układa się tak, aby czuć mamę nogą lub ręką. Często się przebudza na szybką kontrolę. Gdyby okazało się, że mamy nie ma lub zamiast mamy jest ktoś inny (np. ja), jest wielki płacz i lament. Mam nadzieję, że z tego wyrośnie i to jak najszybciej.

„Dzień cudowny... Lecz czy głowa ma wytrzyma?”

Nasze małe dziecko codziennie poznaje otaczający je świat. Doświadcza nowych przeżyć. Znajduje się w nowych sytuacjach. Wszystko to może się odbić na późniejszym śnie. Właśnie wtedy nowe informacje próbuje poukładać sobie na półkach w maleńkiej głowie. Dlatego trzeba pamiętać, aby dziecko emocjonalnie „schłodzić”. Kąpiel, masaż czy zwykłe przytulenie i pogłaskanie powinno w tym pomóc.

Właśnie przeczytaliście główne powody przebudzania się mojego dziecka w nocy. Pewnie można by tu wymieniać wiele innych przyczyn takich zaburzeń. Mnie samemu przyszły właśnie do głowy choćby za długi sen w dzień, czy zwracanie uwagi na to, by dziecko spało w miejscu, gdzie zasnęło. A może jest zbyt głośno, bądź właśnie ściągnięte prześcieradło wchodzi mu pod łopatkę. Mam nadzieję, że ci, którzy mają problem z budzeniem się dziecka w nocy znaleźli tu odpowiedź.

Co potrafi moje roczne dziecko

22 comments


Roczek minął nawet nie wiadomo kiedy. Czas zdać relację, czego moja mała Dusia nauczyła się i co potrafi. Jak zwykle przy takim zestawieniu proszę wszystkich czytających o to, aby nie porównywali osiągnięć Dusi ze swoimi dziećmi.

Dobrze przecież wiemy, że każde dziecko “leci” własnym tempem, więc jeśli okaże się zaraz, że Twoje dziecko czegoś jeszcze nie umie, nie przejmuj się. Za chwilę może rozwojowo eksplodować i przegoni rówieśników :). Moja Mysz pewnie też wszystkiego, co powinna nie pojęła, więc luzik.

Przede wszystkim gołym okiem widać, że z nieporadnego maluszka Mysza zmieniła się w małą panienkę. Tak naprawdę doszło to do mnie dopiero, kiedy zobaczyłem ją w kreacji urodzinowej. Ada zwraca na siebie uwagę głośnym krzykiem lub piskiem. Większość czasu Dusia spędza na stojaka. Już ładnie sama chodzi i o raczkowaniu raczej zapomniała. Jest bardzo ciekawa otaczającego ją świata. Dlatego trzeba na nią uważać, bo lubi wkładać śnupkę we wszystkie zakamarki domu. Między innymi wspina się na paluszkach, żeby podejrzeć, co znajduje się na stole. Nie trzeba dodawać, że z przyjemnością ściągnęłaby wszystko z blatu. Nie inaczej jest z naszymi ubraniami, kocami, itp.

Ada jest bardzo silna. Potrafi złapać i unieść ciężkie pudło z drewnianymi klockami. Na jej siłę zwróciła ostatnio swoją uwagę pielęgniarka, nie mogąc utrzymać małej rączki przy pobieraniu krwi. Mysza coraz więcej mówi. Na razie w swoim języku, ale to trajkotanie zaczyna być coraz bardziej przez nas zauważalne. Mówi nie tylko, gdy przebywa z nami, ale także, gdy bawi się sama. W ogóle stała się bardziej towarzyska i radosna. Jej ulubionym zajęciem stało się zaczepianie ojca. Od niedawna zaczęła się przytulać. Wygląda, jakby próbowała stracony czas nadrobić, bo przytula się do wszystkich i wszystkiego: rodzice, babcie, ciocie, wujkowie, zwierzaki, maskotki, poduszki czy rowerek, nie ma to dla niej większego znaczenia. Jest maminą przylepą. Kiedy ta ginie jej z oczy, natychmiast Ada rusza na poszukiwania. Nie chce zostawać pod opieką babci a i czasami z tatą jest problem. Ze snem nic się nie zmieniło. Swojego łóżeczka nie cierpi a przy zasypianiu niezbędnym elementem jest mama. Bez niej nie ma co nawet próbować kłaść małej. Ponieważ śpi na łóżku, musimy bardzo uważać, aby po przebudzeniu z niego nie spadła. Gdy otwiera oczka pierwszym odruchem jest szukanie mamy. Z reguły przesypia całą noc od dziewiątej wieczorem do ósmej rano. Zdarza się czasami, że Mysza wierci się w nocy. Najczęściej spowodowane jest to mokrą pieluchą. W dzień kładzie się na 1,5 godziny. Czasami zdarza się, że położy się drugi raz, lecz tym razem sen nie trwa dłużej niż około 40 minut.

Ada umie pokazywać, co chce, wskazując paluszkami i wydając przy tym gromkie: “Yyyyy”. Jeśli tego nie dostanie potrafi wyrazić swoje niezadowolenie. Potrafi też sama zająć się zabawą. Umie także bawić się z innymi dziećmi, nie będąc przy tym zbyt zaborczą. Do tej pory jej zabawa klockami polegała na rozbieraniu budowli. Od jakiegoś czasu, na razie z mizernym skutkiem, próbuję klocki składać. Potrafi wziąć w jedną rączkę parę przedmiotów. Tak naprawdę jej ulubioną zabawą jest wyjmowanie z pudełek, wkładanie i przenoszenie wszystkich zabawek. Choć trzeba przyznać, że z równym upodobaniem zrzuca wszystko na ziemię i czeka, aż ktoś zrzucone rzeczy jej poda.

Wydaje się, że Mysza dużo rozumie. Wykonuje proste polecenia, np. poda przedmiot lub wskaże, gdzie on jest. Rozumie, kiedy mówię, że czegoś nie wolno. Czasami pokornie się do polecenia stosuje, czasami jednak z wielkim uśmiechem na twarzy broi dalej. Potrafi pokazać, gdzie osoba, bądź lalka ma oko, buzię, nos czy ucho. Umie robić kosi-kosi. W robieniu pa-pa jest nadal oporna.

Z wielkim impetem ruszyły się ząbki. Na razie widocznych w różnym stopniu wychodzenia jest osiem. Z tego powodu Ada bierze wszystko, co popadnie do buzi, ale za to nie ślini się. Jeśli chodzi o jedzenie, to po przebudzeniu Mysza ma serwowane 160ml mleczka (bo więcej nie wypije). Przed południem raczona jest owocami. Czasami zagęszczamy je kaszką owsianą, razową lub orkiszową. Dostaje także wędlinkę i kawałek chlebka (staramy się, aby takie rzeczy jadła sama, robiąc przy tym wokół siebie niezły bajzel). Obiad to z reguły zupka z mięskiem. Ze słoiczka lub ugotowana uprzednio przez mamę. Siedemnasta – osiemnasta to pora na kaszkę najczęściej ryżową. Na podwieczorek dostaje też jajko lub kisiel. Dzień kończymy solidną dawką mleczka. Do tego menu trzeba dodać podżeranie ziemniaczków, kiedy rodzice jedzą obiad. Wiemy dobrze, że kiedy my zaczynamy jeść, Mysza będzie chciała coś wyszarpnąć dla siebie, dlatego staramy się jeść wspólnie z Adą, sadzając ją w foteliku. W ciągu dnia Ada dostaje też paluszki, jabłko, chrupki czy marchewkę do ręki. Pije soki, herbatkę, mamusiny kompocik lub wodę.

Moje młodzieńcze muzyczne TOP TEN

14 comments


Pisząc ostatniego posta (jeśli nie czytałeś, masz okazję naprawić ten błąd i kliknąć > tutaj <) umieściłem na jego końcu utwór. Zacząłem się wtedy zastanawiać nad pomysłem stworzenia listy utworów, na których się wychowałem i które ukształtowały mój muzyczny gust.

Dobra, wiem, jaki jest, taki jest, ale jest. No i się zaczęło. Inne pomysły na teksty zostały zarzucone. Od tej chwili tylko jedno mi w głowie było. Toć muzyka cały czas jest obecna w moim życiu. Ale zacząłem się zastanawiać, w jaki sposób mam to zrobić, aby było ciekawie. Nie jestem ani Markiem Niedźwieckim, ani Tomkiem Beksińskim (cholera audycji tego gościa naprawdę mi brakuje), więc na opowieści o utworach czy artystach się nie rzucę. Więc jak? Szukałem i chyba znalazłem. Nie wiem czy Wy też tak macie, ale mnie muzyka zawsze z kimś lub czymś się kojarzy. Postanowiłem więc, co następuje. Każdy utwór postaram się zaopatrzyć w jakąś notkę, która wywołuje u mnie bezpośrednie skojarzenie. Jak się miało za chwilę okazać, ten problem był tylko czubkiem góry lodowej. Zacząłem się mianowicie zastanawiać, ile utworów mam zaproponować? Nie mogąc znaleźć sensowniejszego wyboru stanęło na dziesiątce. Pomysł wielce karkołomny, bo po czterdziestu latach trochę się tego nazbierało. Z drugiej strony chodzi mi o to, aby przy czytaniu tego posta nie doszło do zejścia śmiertelnego. Zanim zaczniemy mała uwaga. Mógłbym, ale nie będę się kusił na oryginalność, wykopując spod ziemi kawałki, których na pewno nie znacie. Napiszę tylko o tych, do których mam największy sentyment. Koniec wprowadzenia. Proszę się zaopatrzyć w ciepłą herbatę. Jeśli jej nie macie, to jest to najlepszy moment, aby ją zrobić. A jeśli wszyscy gotowi, zapraszam Was na moją muzyczną wędrówkę w przeszłość (uwaga: kolejność nieprzypadkowa).

10. Love Me Do – The Beatles
Pierwszy kawałek i pierwszy dowód na brak oryginalności. I co z tego? Parę razy jeszcze tak będzie. Właśnie od tego kawałka zaczęła się moja przygoda z muzyką. Pamiętam, miałem pięć, może sześć lat, gdy ktoś zabrał mnie do knajpy - dyskoteki, w której stała wielka szafa grająca, na płyty analogowe rzecz jasna (żeby nie było, tą osobą był właściciel knajpy a ja tam byłem do południa, więc na długo przed otwarciem). Stanąłem przed nią, zauroczony jej wspaniałym wyglądem. Po chwili okazało się, że to pudło na dodatek wydaje ładne dźwięki. To było coś dla takiego malca, jak ja. Pierwszym utworem, który ów osoba zapuściła, było właśnie Love me do. Tak mi się to spodobało, że puszczałem go wtedy na okrągło, nie wybierając żadnego innego kawałka. Wówczas jeszcze nie wiedziałem, że kiedyś po latach ogarnie mnie fascynacja samym zespołem. Przyszła ona w szkole średniej. Ile to człowiek nie przeczytał, nie wysłuchał, nie obejrzał a i referaty też się przytrafiały. Wracając do utworu, dziś kiedy go słyszę moje serce wydaje się bić troszkę szybciej. Na koniec ciekawostka, wiecie, że w tym kawałku słowo love pojawia się ponad 20 razy? Głupie, ale fajne :).



9. These Are The Days Of Our Lives – Queen
Z Queen-ami jakoś nigdy nie było mi po drodze. Ballady, a i owszem. Ale gdy grali coś ostrzej, po paru taktach wyłączałem sprzęt. I tak ten stan rzeczy utrzymywał się aż do śmierci Freddiego. Wtedy postanowiłem posłuchać sobie całej dyskografii. Nie, żebym od razu jakimś fanem chciał zostać, ale tak dla siebie. Żebym coś przy rozmowie umiał powiedzieć. No i okazało się, że fajnych kawałków mają bez liku. I znów wyszło, że śmierć jest najlepszą promocją. A Night At The Opera czy A Kind Of Magic czy wreszcie Innuendo okazały się dla mnie całkiem fajnymi płytkami. No dobra, ale dlaczego wybór padł na These Are The Days? Bo właśnie ten kawałek towarzyszył mi na pierwszych prywatkach. Człowiek przez lata tyrał w sporcie a tu nagle miłe towarzystwo, dobra muzyka, brak rodziców, kapka alkoholu i płeć piękna. No i te śpiewy, które do dziś wywołują na mojej twarzy wielki uśmiech. Ach to były czasy. A, no i bym zapomniał, sklerotyk jeden! Na jednej z nich towarzyszyła mi po raz pierwszy fajna dziewczyna, która dziś jest moją żoną :). Na marginesie, teledysk do These Are The Days był ostatnim, w którym wystąpił  Mercury.



8. All Over The World – Electric Light Orchestra
Dawno, dawno temu powstał film. Film sam w sobie może i infantylny. Zwał się Xanadu. Taka bajeczka na raz, ale polecam Waszym dzieciom. Za to z jaką obsadą. Gene Kelly i przede wszystkim Olivia Newton-John. A ponieważ ja Olivkę bardzo, bardzo, więc i ten film zobaczyć musiałem. Zresztą film warto zobaczyć nie tylko ze względu na aktorów, ale i dla muzyki. Jednym z jej autorów był Jeff Lynne z Electric Light Orchestra. Udało się mu przemycić parę naprawdę świetnych kawałków, zarówno do posłuchania, jak i do tańca (jeśli ktoś z Was lubi popląsać). Zresztą odniosły one niebywały sukces na świecie. Z filmem stało się zupełnie inaczej.



7. Into The Night – Julee Cruise
Tytuł może mało znany, a wykonawczyni pewnie jeszcze mniej. Więc zacznę z innej strony. Kto oglądał Miasteczko Twin Peaks? Mam nadzieję, że wszyscy. To był jedyny serial, przy emisji którego nie opuściłem żadnego odcinka. Co więcej, miał w sobie coś takiego, co powodowało, że żegnałem przyjaciół bez większego żalu i w te pędy udawałem się do domu. Przez pięćdziesiąt minut nie było mnie dla nikogo. Jedną z rzeczy, która wpłynęła na specyficzny klimat filmu, była fenomenalna muzyka Angelo Badalamentiego. Pamiętam, że pierwszy raz wypatrzyłem kasetę z soundtrackiem będąc na szkolnej wycieczce. Znalazłem ją dokładnie na dworcu PKP we Wrocławiu. Musiała być moja. Od razu załadowałem ją do walkmena. Noc, pusty dworzec i muzyka z max volume, to był klimacik. Dziś z racji lat, które upłynęły i wieku już stosownego, wydaje się to trochę śmieszne, ale wtedy... Od tamtej pory muzyka z Miasteczka towarzyszy mi, już w wydaniu płytowym. Często po nią sięgam, kiedy na chwilę chcę zamknąć się w innym – tylko moim świecie. Chciałbym, aby Into The Night było dla Was pretekstem do posłuchania całej ścieżki dźwiękowej. Jest naprawdę świetna.



6. The Lion’s Mouth – Kaja
Too Much Trouble – Limahl

Aby dać sobie trochę forów, pozycją szóstą postanowiłem obdzielić dwa kawałki, do których mam taki sam sentyment. Kto na początku lat osiemdziesiątych nie słyszał o Kajagoogoo? Nie sądzę, że była taka osoba. Fajni chłopcy, którzy wyróżniali się z tłumu swymi fryzurami. Przy okazji mieli parę fajnych kawałków. I w tym momencie powinienem wspomnieć o Too Shy. A ponieważ powinienem, więc tego nie zrobię. Zrobię jednak mały skok czasowy i zacznę od momentu rozpadu kapeli. Limahl, o którym za chwilę, poszedł swoją drogą, Kaja (czy Kajas) swoją. Chłopaki zmienili troszkę muzykę i fryzury. Złośliwcy twierdzili, że nie miał kto im stawiać pióropuszów, bo zabrakło fryzjera (podobno Limahl naprawdę był fryzjerem). Ale teraz o utworze. Pamiętam, że w tamtym czasie nie było programów ani kanałów muzycznych. To znaczy pewnie były, ale nie w tym kraju. Zostawało tylko przegrywanie kaset o marnej jakości. Aż tu nagle ktoś wpadł na pomysł nadawania w tvp2 o godzinie 19.00 jednego teledysku polskiego i jednego zagranicznego. Problem polegał na tym, że zajęcia w szkole podstawowej kończyłem przed 19. Cóż, trzeba było łapać w locie kurtkę i teczkę i biegiem pokonywać sporą odległość do domu. Z reguły udawało mi się zdążyć. I dzięki temu mogłem oddawać się nie tylko słuchaniu, ale i oglądaniu. To teraz Wy posłuchajcie i looknijcie :) (co prawda wersja koncertowa, ale co tam).



Z tych samych powodów utkwił mi w pamięci Too Much Trouble Limahla, czy raczej Christophera Hamilla. Jak fama głosiła przemianował się na Limahla, ponieważ nie chciał się mylić z Markiem Hamillem (któż zacz chyba doskonale wiecie). Choć bardziej wygląda to na anagram. Mniejsza o to. Tym utworem i bardziej u nas znanym Never Ending Story wspiął się na szczyty popularności. No to posłuchajcie.



Jesteście w połowie mojej opowieści. Mam nadzieję, że żyjecie i macie się dobrze. Jeśli tak, to łyk herbaty i jedziemy dalej.

5. It's a Sin – Pet Shop Boys
Chłopaki z Pet Shop Boys wylansowali masę przebojów. Jednak najbardziej ten utkwił mi w pamięci. Jeśli spodziewacie się fajnej historii, zawiodę Was. Pamiętam, kiedy zasłuchiwałem się w tym kawałku było lato, wakacje, słoneczna pogoda. Ja nastoletni chłopak i moi kumple. Stoimy przed blokiem, rozmawiamy, jest fajnie. Dobiega do nas znajomy z informacją, że właśnie umarł ojciec naszego wspólnego kolegi. Nagle, bez choroby. Ogarnął nas wielki żal, smutek i przygnębienie. Wtedy to było moje pierwsze dzień dobry ze śmiercią. Nie ma sensu brnąć dalej w ten temat. Tak czy inaczej, kiedy słucham tego utworu, chcąc nie chcąc w myślach powracam do tamtych smutnych chwil.



4. A Forest – The Cure
Tą grupę odkryłem, kiedy miałem dosyć czegoś, co opiszę za chwilę. Poza tym moje nastawienie do życia było skrajnie pesymistyczne. I wtedy trafiło mi się The Cure, idealnie wpasowując się w mój nastrój. I tekstowo i przede wszystkim muzycznie. Na marginesie dodam, że od tej chwili będę miał ogromny problem w wyborze tego jednego, najbardziejszego kawałka. Tak właśnie jest teraz. Dlaczego akurat A Forest? Nastrój, tekst, muzyka i przede wszystkim obłędna gitara basowa. Jeśli ktoś nie zna tego kawałka, proponuję go odpalić i zamknąć oczy. And again, and again, and again robi naprawdę wrażenie.



3. Never Let Me Down Again – Depeche Mode
Przed chwilą mówiłem o trudnym wyborze. No to teraz będzie jeszcze zabawniej. Kawałkami tego zespołu mógłbym zapełnić nie tylko tą listę, ale rozciągnąć ją do niebotycznych rozmiarów. Dla mnie Depeche Mode zaczęło się od Some Great Reward, czyli w 1984 roku. Od tego momentu byłem ich fanem. Skończyło się niestety na Music For The Masses (czy na 101, choć to akurat nic nie zmienia). Tego, co działo się później już nie ogarniałem. Choć przeczuwałem, że kiedyś wrócą do podobnych brzmień, jak zresztą się stało. Nie ogarniałem ich muzycznie. I strasznie zaczął przeszkadzać mi ruch tzw. depeszowski. W pewnym momencie było ich tyle, że bałem się podnieś deskę w ubikacji. Oczywiście nikogo nie krytykuję, nie było mi po prostu z takim afiszowaniem po drodze. Wtedy to właśnie przerzuciłem moją muzyczną sympatię na The Cure. Wracamy do Never Let. Dlaczego ten? Przypomina mi on przyjaźń z fajnym gościem (nomen omen współzałożycielem jednego z najwcześniejszych fan clubów zespołu w Polsce – akurat to mi nie przeszkadzało). Sporo czasu spędzaliśmy razem i pewnym momencie traktowałem go jak brata. Mieliśmy podobne zainteresowania, podobne kłopoty, poza tym zawsze mogłem na niego liczyć. To fajne uczucie mieć kumpla, który ma chwilę czasu i poświęca ją tobie. Któremu czasami można się wypłakać i który da ci kopa w tyłek, kiedy na niego zasługujesz. Dzięki Endrju!



2. Save A Player
To była miłość od pierwszego wejrzenia. Będąc chłopcem przez przypadek zobaczyłem na dwójce koncert zespołu promujący Arenę. Zakochałem się w tej płycie, grupie i tak mi zostało do dzisiaj. Zwieńczeniem tej miłości była możliwość zobaczenia ich parę lat temu na żywo. Obawiałem się, że zobaczę starych pryków, którzy nieudolnie odśpiewują swoje kawałki. Było zupełnie inaczej. Byli w świetnej formie fizycznej i muzycznej. Jeśli czytaliście poprzedni mój post, wiecie jak Save A Player leciał. Jeśli jeszcze go nie znacie, teraz macie niepowtarzalną szansę wsłuchać się w niego :).



1. How deep is your love – Bee Gees
Wcale nie zdziwiła mnie pozycja numer jeden. Dziwi mnie za to fakt, że o tym zespole nie mówi się tak wiele i tak często, jak o The Beatles a przecież to ten sam kaliber. Dla mnie Bee Gees to fabryka przebojów, bez których nie wyobrażam sobie udanej tanecznej prywatki. Choć Travoltą nie jestem i już nie będę, przy ich muzyce czuję, jak nogi same podrygują. Jak w poprzednich pozycjach, tak samo tutaj trudno było się zdecydować, co wybrać. Postawiłem na How Deep może dlatego, że miałem okazję usłyszeć go po raz pierwszy pod koniec lat siedemdziesiątych, dla mnie pierwszego przeboju grupy. Od razu wpadł mi w ucho, niestety nie miałem wtedy żadnego muzycznego sprzętu, więc pozostawało mi tylko nucenie lub odwiedzanie cioci, która miała go nagranego. To były fantastyczne, młodzieńcze i beztroskie lata. Ciekawostką jest to, że przed jego wykonaniem na koncertach, Barry zawsze dedykował go przedwcześnie zmarłemu bratu chłopaków. Niech ów kawałek będzie przyczynkiem do poznania przez Was tego zjawiska, które zwie się Bee Gees. Polecam.



I to już koniec mojej podróży. Gratuluję i podziwiam wytrwałych. Mam nadzieję, że coś wpadło Wam w ucho a może komuś odświeżyłem pamięć. Kończąc zachęcam Was do pochwalenia się utworami z Waszej młodości. Z miłą chęcią poznam Was od tej innej, muzycznej strony. A i dla Was będzie to okazja do wspomnień, które powrócą jako żywo w takt melodii sprzed lat. Cześć!

Mój blog ma rok!!!

23 comments


Witajcie Drodzy Podglądacze mojego bloga. Postanowiłem, że ten tydzień będzie obfitował w rocznicowe wpisy. W poprzednim poście (jeśli jeszcze go nie czytaliście, koniecznie kliknijcie > tu < albo > tu <) słów parę padło o mojej maleńkiej, ukochanej Księżniczce, która stała się prawie pełnoletnia. Fakt, jeszcze do osiągnięcia przez Myszę pełnoletności zostało nam 17 lat, ale przecież czas tak szybko leci ;)).

Dziś wspomnę o następnej rocznicy, która w ferworze walki gdzieś się niechcąco zapodziała. Może nie zapodziała, ale czasu do popełnienia takowego tekstu nie było. Mowa o rocznicy blogowania. Tak Moi Drodzy czynię to już rok i przyznam, że sam siebie podziwiam. Zakładając „Dziecinne problemy taty” nie sądziłem, że tak długo wytrzymam. Myślałem, że po paru postach sprawa będzie skończona. A tu masz, jestem do dzisiaj i mam się nieźle. Pisząc nieźle mam na myśli, że zaczęło mi się to podobać. Podoba mi się to, że mogę dzielić się moim szczęściem, skrzętnie je opisując. I na dodatek są osoby, które to czytają. Miłe. Uwaga, uwaga, teraz będę się wkręcał, taram. Właśnie w tym miejscu (i to czynię naprawdę poważnie) postanowiłem podziękować wszystkim zaglądaczom, podglądaczom, obserwatorom, znajomym i przyjaciołom za to, że wchodzą, że czytają, a nielicznym za to, że nawet zostawiają po sobie bardzo miły ślad w postaci komentarza. Wielka buźka :))).

Prócz tego fajnie jest też obserwować innych. Poznałem w tym czasie wiele blogów i ich właścicieli. Poznaję ich troski, kłopoty, często pokrywające się z moimi. Korzystam z ich porad. Cieszę się także ich szczęściem. Tak normalnie, po ludzku, bez zobowiązań, z głębi serca, bo taki jestem. I wiecie, kiedy przez jakiś czas nie loguję się, bo chroniczny brak czasu przecież, zaczyna mi tego zaglądania brakować. Tak mi się na stare lata porobiło.

Jak pewnie zauważyliście, nie podaję żadnych rocznicowych statystyk. Nie podaję, bo są pewnie osoby, które mogą się pochwalić takimi po tygodniu działalności. Nie podaję też, bo to nie jest dla mnie aż takie ważne. W założeniu ten blog miał być przyjaznym blogiem dla przyjaznych ludzi oraz pamiątką dla Ady. Nie zaś marketingową torpedą nastawioną tylko i wyłączne na zysk, na stronach której nie znajdziecie ni krzty emocji. Gwoli wyjaśnienia, nie mam nikogo na myśli, nie krytykuję żadnego bloga a tym bardziej żadnego blogera. Tak sobie mój blog wymyśliłem i będę się tego trzymał (przynajmniej na razie). Bo tak, bo to mnie bawi i tak mi się podoba. I już. To nie znaczy, że kiedyś nie pojawi się tu jakiś wpis promocyjny dotyczący czegoś ciekawego, ale nie było, nie jest i nie będzie to priorytetem.

I na koniec jeszcze o krytykowaniu słowo. Do tej pory byłem krytyczny wobec innych a w szczególności wobec siebie. Wymagałem od siebie bardzo dużo, od innych znacznie mniej, ale i tak był z tym problem. Blog oduczył mnie takiej postawy. Teraz radość sprawia mi, gdy mogę kogoś pochwalić. Pochwalić za to, co zrobił lub jak się zachował. Nie mówię rzecz jasna o pustym wkręcaniu się w tyłek, czego nie czynię i czynić nie będę. Zauważyłem, że fajnie jest obdarować innych dobrym słowem, które może być motywacją do dalszego działania. Fajne uczucie. Pewnie je znacie :).

I już naprawdę na sam koniec... mam nadzieję, że przez ten rok przyzwyczailiście się do mojego poczucia humoru. Wiecie, że zarówno w tekstach, jak i w komentarzach czasami pozwalam sobie na mały żarcik. Dla tych, którzy jeszcze nie połapali dopowiem, że czynię to z czystej sympatii i tak należy to interpretować. Zatem kończąc, mając nadzieję, że przed nami następny wspólny rok, zapraszam do wysłuchania utworu, który jest ze mną od 33 lat. Będąc pacholęciem zakochałem się w nim, od tamtej pory towarzyszy mi, doskonale poprawiając nastrój i teraz Wam go dedykuję, enjoy! :)

Pierwsze urodziny Adusi

22 comments


Za nami pierwsza poważna impreza Myszy. W ten weekend bardzo uroczyście świętowaliśmy roczek naszej córeczki. Moim zdaniem wszystko wyszło perfekcyjnie, czyli tak, jak wcześniej zakładałem :).

W piątkowy wieczór (w sumie to była już noc) razem z żoną wieszaliśmy uprzednio przygotowane elementy dekoracji. Kompozycja z balonów, chorągiewek i serpentyn spodobała się wszystkim. Dusiaczek też był zaskoczony, kiedy rano się obudził i został wprowadzony na salę balową. Postanowiliśmy z żoną, że złożymy życzenia Myszy w godzinie, w której przyszła na świat. Uważnie śledziłem zegarek, aby nie „zaspać”. Ten moment był dla mnie emocjonalnie zdecydowanie najważniejszym tego dnia. Przed oczami przebiegło mi wszystko to, co się przez ten rok wydarzyło. Niesamowita chwila.

A później? Później już tylko nerwowe spinanie wszystkiego, aby zdążyć na czas. Tuż przed przybyciem gości Adunia została ubrana w kreację urodzinową. Zobaczcie sami, jak wyglądała moja kochana księżniczka.

Fot. Adunia – najważniejsza osoba na przyjęciu.

Goście odliczyli się w pełnym składzie. Niestety musieliśmy ograniczyć się do osób, bez których ta uroczystość odbyć się nie mogła. Wszystko przez takie a nie inne warunki lokalowe. Mysza była pod wrażeniem tylu ludzi, ale muszę przyznać, że zachowywała się grzecznie i godnie. Przyjęła od wszystkich życzenia oraz przepiękne prezenty, przy odpakowaniu których pomagali jej najmłodsi goście. Przyszedł wreszcie czas na wróżbę. Ze wszystkich rzeczy, które znalazły się na dywanie (a były to książka, różaniec, długopis, klucze, śrubokręt, nici, kalkulator, kredki) pierwszy wybór Ady padł na kluczyki do samochodu. Przyznam się, że był dylemat, czy położyć klucze od mieszkania czy od auta. Samochodowe wygrały w demokratycznym głosowaniu. Zaproponowałem właścicielowi kluczyków, aby dziecku ich nie zabierał a raczej dołożył dokumenty od samochodu. Niestety nie wiedzieć czemu nie przystał na moją propozycję :). Wracając do wróżby, wychodzi na to, że Mysza będzie dzierżyć władzę w swoich rękach. Poza tym będzie osobą rozważną, ostrożną i opiekuńczą. Są to zaiste przymioty, co się zowią. Drugim wyborem Aduni, na pociechę ojca, były kredki. Przyznam się, że chciałbym, aby córka spełniała się plastycznie. Czas pokaże, czy otrzymała talent i chęci do takiej pracy.

Fot. Pierwszy krok w artystyczny świat.

Na koniec Mysz drapnęła kalkulator. Jeśli nie będzie malować, będzie przynajmniej dobrze rachować :). Niektórzy kładą także kieliszek, ale mimo, że podchodzę do tej zabawy kompletnie lajtowo, kusić losu jednak nie zamierzałem. Po wróżbie nastąpił kulminacyjny moment przyjęcia i na stół wjechał tort urodzinowy. Wiedziałem, że żona się spisze, ale nie sądziłem, że wyjdzie jej cudo. Tak właśnie się stało. Był przepiękny a smakował jeszcze lepiej. Zresztą zobaczcie:

Fot. Tort urodzinowy Adusi w całej okazałości.

Celebrowanie urodzin Myszy trwało do wieczora. Wszyscy bawili się wybornie. Mam nadzieję, że następne urodziny będą co najmniej takie udane, jak te.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...