Przygotowania do zimy

11 comments
Czas tak szybko leci. Dowodem na to jest moja córeczka.
Jeszcze niedawno była maleńkim brzdącem, mieszczącym się na jednej dłoni.
Trzask-prask i właśnie skończyła dziewięć miesięcy.


Zbliżająca się zima będzie naszą drugą. Drugą ale jakże inną. Zeszłej była ukryta w domu, skrzętnie schowana w grubym beciku. Teraz to coś innego. Zamierzam wychodzić z nią na spacery i pokazywać jej uroki zimy. Trzeba się do tego solidnie przygotować. Oczywiście nie jest źle i sporo ciepłych ciuszków mamy. Postanowiliśmy ją również zaopatrzyć w nowe. Dlatego też urządziliśmy sobie wspólny wypad do sklepów w poszukiwaniu sweterków. Wpadliśmy tu i ówdzie, aż
Na widok lalek
Ada zrobiła wielkie oczy,
widząc to ojciec
zrobił jeszcze większe!
natknęliśmy się w jednym z nich na promocję. Zaczęliśmy wertować w poszukiwaniu tego, co nas interesowało i znaleźliśmy. Poniżej na zdjęciu sweterek, zwycięzca rywalizacji z innym, którego braliśmy jeszcze pod uwagę. Prócz tego udało nam się wyszukać fajne spodenki dżinsowe. Są troszeczkę za długie, ale można przecież podwinąć nogawki. Dodatkowo w pasie posiadają regulację. W tym wieku dziecko rośnie jak na drożdżach, więc może Ada ponosi je troszeczkę. W oko wpadły nam też grubsze spodenki dresowe, które na pewno przydadzą się do baraszkowania w domu.

Oto nasze zimowe zdobycze

Po powrocie odbyła się oczywiście przymiarka. Idealnie wstrzeliła się w nią babcia, która przyniosła Adzie nową czapeczkę. Wykonała ją na drutach ze specjalnej wełny dla dzieci. Dzięki temu czapeczka jest delikatna i miła w dotyku. Zapowiedziała też, że kończy pracę nad grubszym pulowerkiem dla Aduni. Wygląda na to, że malutka tej zimy nie zmarznie.

Ja tak gadu dziadu o ciuszkach a nie napisałem jeszcze o nowej koleżance Ady. Będąc w sklepie weszliśmy w regały z lalkami. Na ich widok Mysza zrobiła wielkie oczy, hm tatuś widząc to, chyba większe. Żartuję, aż tak źle nie było. Już dawno myślałem o zakupie takiej zabawki. Wiecie, że podobno dziecko widząc twarz uspokaja się. Podobno do tego stopnia to działa, że niektórzy rodzice drukują swoje lica i przyklejają je do łóżeczka. Nie wiem czy to pomaga. Ot taka ciekawostka. W naszym przypadku, jak przystało na małą dziewczynkę, lalka musiała być. I już jest. Mama zaproponowała parę imion, z których Zuzia ojcu spodobała się najbardziej. Od teraz Adunia ma swoją koleżankę, pierwszą przyjaciółkę (zdjęcie na górze).



Ławeczki już nie ma, ale...

21 comments


Bywało, że czasami, gdy miałem wolną chwilę, popadałem w stan zadumy. Zastanawiałem się wtedy nad swoim życiem. Dochodziłem do jednego, zawsze tego samego wniosku. Dostrzegałem, że mimo młodego wieku nieźle dostałem w życiu po dupie. Ilekroć zdawałem sobie z tego sprawę, dochodziło do mnie, że jest wiele osób, których życie było o wiele gorsze niż moje. Odrzucałem wtedy to użalanie się nad sobą i wyszukiwałem w pamięci chwile radosne, przyjemne, których na szczęście nie brakowało.
Dziś z perspektywy czasu, który za mną, mogę powiedzieć, że tylko jedno miejsce wywarło na mnie zdecydowanie największy wpływ. Wpływ na moje zachowanie, odczuwanie i postrzeganie świata. Miejsce, które wspominam najmilej. Miejscem tym była ławeczka. Nasza ławeczka. Tam wszystko się zaczęło i... ale od początku.

Narodziny

Były to czasy, kiedy nie było komputerów a w telewizji dostępne były tylko dwa kanały. Tak jak moi rówieśnicy większość czasu spędzałem na dworze. Tworzyliśmy fajną, zgraną ekipę małolatów. Małolatów z głowami pełnymi pomysłów. Oczywiście do sztampowych zajęć należała gra w piłkę. Zimą był to hokej przy użyciu skonstruowanych przez nas kijów, z których największy i najszerszy miał bramkarz, skrzętnie zastawiając nim całą bramkę. Podchody, rajdy, nieudolne wymachiwanie rękami i nogami a’la Bruce Lee, porozumiewanie się własnym “chińskim” językiem czy układanie scenariuszy do filmów, które mieliśmy zamiar nakręcić, to tylko nieliczne z naszych pomysłów. Mieliśmy też własną modelarnię w komórce kolegi.

Ławeczka stała się naszym wspólnym domem a my wszyscy jedną wielką rodziną.

W taki sposób upływał nam czas. Wieczorami natomiast zbieraliśmy się na ławce przy bloku i rozprawialiśmy o tym i tamtym. Ponieważ był to wieczór, nasze odgłosy czyli piski, wrzaski, czy po prostu mowa głosem przechodzącym mutację najwyraźniej przeszkadzała lokatorom bo szybko zostaliśmy z tego miejsca przepędzeni. Nie daliśmy za wygraną. Znaleźliśmy sobie miejsce położone nieopodal bloków przy ogrodzeniu przedszkola. Wynajęliśmy inną, solidną ławkę i tak stworzyliśmy miejsce, które miało się później okazać punktem spotkań sporej ilości młodzieży nie tylko z naszego osiedla, ale i całego miasta.

Metamorfoza

Na początku było nas około 15 osób. Dziewczyny i chłopaki. Wszyscy z jednej ulicy. Codziennie ten sam skład i mnóstwo tematów do obgadania. Bez, co ważne, żadnych używek, co dzisiejszej młodzieży może wydawać się dziwne. Siedzenie i bajanie do późnych godzin wieczornych. Tak leciał nam dzień za dniem, miesiąc za miesiącem, rok za rokiem. Oczywiście zimą ławeczka zamierała, ale za to wiosną rozkwitała pełnią życia razem z otaczającą nas przyrodą. Ani się spostrzegliśmy a było nas dwa razy więcej. Ktoś przyprowadził kolegę, ktoś inny koleżankę. Grono “klubowiczów” rosło. Co pewien czas trzeba było się komuś przedstawiać, ktoś inny przedstawiał się nam. Razem z przybyszami pojawiały się inne, ciekawe tematy. Tworzyły się nowe znajomości, przyjaźnie, związki. Ławeczka stała się naszym wspólnym domem a my jedną wielką rodziną. Ze szczęścia któregoś z nas cieszyli się wszyscy. Pewnie trudno sobie dziś to wyobrazić, ale zaufanie i pomoc innym były wtedy czymś naturalnym. Oczywiście zdarzały się osoby, które do naszej grupy nie pasowały. Ciągle im coś nie odpowiadało. Swym zachowaniem próbowały świadomie lub też nieświadomie niszczyć klimat ławeczki. Tacy tam ówcześni hejterzy. Na nasze szczęście szybko wykruszali się z naszego towarzystwa.

Wstęp do dorosłości

Nasza ławeczka była nie tylko miejscem spotkań. To magiczne miejsce, w którym kreśliliśmy wizje przyszłości. Każdy z nas chciał kimś zostać, osiągnąć sukces. Części z nas nawet się to udało. Może nie zawsze w kierunkach, które sobie kiedyś zakładaliśmy, ale sukces to przecież sukces. Części z nas udało się znaleźć tam swoją drugą połowę, stworzyć wspaniałe, trwałe rodziny. Dziś ich dzieciaki wchodzą w wiek, w którym my wtedy byliśmy.
Niestety, jak to w życiu bywa, również nam zdarzały się ciężkie chwile. Najbardziej przykrą była wiadomość o ciężkiej chorobie Szymona. Spadła ona na nas jak grom z jasnego nieba. Jeszcze przed chwilą chłopak był z nami, bawił nas swoimi opowieściami, a miał co opowiadać. Można by rzec dusza towarzystwa, zawsze uśmiechnięty, zawsze miły, pogodny. Teraz leżał w szpitalu w beznadziejnym stanie. Pamiętam jak dziś, pierwszą rzeczą, którą każdego dnia musiałem zrobić, to jak najszybciej dotrzeć na ławeczkę, aby dowiedzieć się czy z Szymonem lepiej. Później wieczorne dysputy, codziennie te same. Czy możemy coś jeszcze zrobić, czy odwiedzić go w szpitalu, co wziąć i kto jedzie? Mimo powagi sytuacji nikt nie dopuszczał do siebie, że może to źle się skończyć. Wszystko trwało krótko, może dwa tygodnie, kiedy przyszła wiadomość, której nikt nie chciał nigdy usłyszeć. Szymon odszedł. Czuliśmy się wtedy beznadziejnie. Ogarnęła nas złość i bunt. I tylko jedno pytanie: dlaczego? Pamiętam, że długo otrząsaliśmy się z szoku. Do większości z nas właśnie wtedy po raz pierwszy dotarło, co to jest przemijanie i że jest nieuchronne. Jak ważne jest to, co po sobie zostawiamy. I co to jest pamięć. Od tego momentu minęło już sporo czasu. Na tyle sporo, że można by zapomnieć. Jestem przekonany, że w każdym z nas Szymon żyje dalej i żyć będzie, póki my będziemy o nim pamiętać.

... ideały i wspomnienia zostały

Ławeczka była dla mnie wstępem do życia. Ludzie, których tam spotykałem, nauczyli mnie odróżniać dobro od zła, piękno od brzydoty, szczerość od fałszu czy prawość od nieuczciwości. To dzięki tym ludziom i temu magicznemu miejscu mam okazję kierować się w swoim życiu takimi a nie innymi wartościami. Być z nich dumnym i hołdować im, bez względu na to, czy pasują one do obecnego świata. Takie właśnie wartości będę starał się przekazać mojej córce. Co z tego wyjdzie czas pokaże. Coś czuję, że nie będzie jej łatwo wpasować się z nimi do teraźniejszości. Mam jednak nadzieję, że dzięki właśnie takim wartościom będzie lepszym człowiekiem, kontynuatorem ideałów ławeczkowej społeczności.

Co do cholery z tą alergią?

14 comments
Zmagań z alergią ciąg dalszy. A może nie z alergią?
Może to nietolerancja pokarmowa? A może coś zupełnie innego?
Cóż zaczyna robić się nieciekawie, ale od początku.


Ci, którzy odwiedzają mój blog wiedzą dobrze, że od dłuższego czasu zmagamy się z alergią u Adusi. Jakąś alergią. Co pewien czas na jej skórze, zwłaszcza w zgięciach łokci i kolan pojawiają się plamy. Do tej pory staraliśmy się unikać mleka krowiego, lecz nie przyniosło to oczekiwanych efektów. Plamy pojawiały się, znikały i znów wychodziły. Ostatnio efekt alergiczny nasilił się na tyle, że zdecydowaliśmy się zrobić jej badania.

A jednak kłucie

Na początku chcieliśmy zrobić Adzie tylko 4 podstawowe testy, bo tyle refunduje nasz „kochany” NFZ. Ponieważ jednak dziecko nie za dobrze zniosło pobieranie krwi postanowiliśmy, że zrobimy wszystkie. Trochę nas to kosztowało, ale w tym wypadku kasa nie grała znaczenia. Troszeczkę bałem się diagnozy. Nie byłoby sympatycznie, gdyby mała była uczulona na większość pokarmów, lub np. na kurz. Wyniki okazały się jednak dość zastanawiające. Okazało się, że wszystkie wskaźniki ma w normie. Teoretycznie nie jest uczulona na mleko, kazeinę, ryż, soję banany, wieprzowinę, wołowinę, kurczaka, mąkę, drożdże, jajka, marchew, trawy i pyłki. Są też jeszcze inne bliżej mi nieznane wskaźniki, ale i one są w porządku. Jedyne co zastanawia to przeciwciała w klasie IgE. Współczynnik nie jest co prawda wysoki, ale troszkę większy niż dolna granica. Znak to, że coś się jednak dzieje. Ale co?  Czy to jeszcze alergia czy może nietolerancja pokarmowa. A może to coś zupełnie innego?

Licz bracie na siebie!

Niestety wychodzi na to, że medycznie nic więcej nie zrobimy. Zakładam oczywiście, że wyniki są zgodne z prawdą i nie zmienią się z czasem. Dziecku w tym wieku nie ma sensu robić przecież testów naskórnych. Czeka nas więc totalna dieta eliminacyjna. Niestety może to trwać bardzo długo, ponieważ w niektórych przypadkach dopiero po dwóch, trzech tygodniach widać, jak dziecko reaguje na dany pokarm. Ale innego wyjścia chyba nie ma. I tak Adusia zostanie królikiem doświadczalnym. Jeśli Wy spotkaliście się z takim przypadkiem, podzielcie się proszę swoją wiedzą. Może to naprowadzi nas na jakieś sensowne i szybkie rozwiązanie.

Prawa autorskie do zdjęcia: Coley Christine

Na zakupach z ośmiomiesięcznym dzieckiem

6 comments
Jak przystało na dość stereotypowy model faceta nie przepadam za zakupami. Nie bawi mnie łażenie po sklepach, zwłaszcza tych z ciuchami.
Można by powiedzieć, że tego wprost nie cierpię.


Trzeba jednak uczciwie przyznać, że do galerii jeździmy. Traktuję to jednak bardziej jako specyficzny sposób spędzania czasu z rodziną aniżeli gonitwę za zakupami. Dlatego jakiś czas temu „bardzo się ucieszyłem”, kiedy żona zapytała: - Wiesz w markecie jest promocja na jesienne ciuszki, może pojedziemy i kupimy coś Adzie? Nie chcąc jej jednak robić przykrości zgodziłem się. Postanowiłem jednak skorzystać z okazji i przyjrzeć się naszym poczynaniom przed i w trakcie wyprawy do sklepu z naszym maluszkiem.

Od czego zacząć?

Moim zdaniem jedną z najważniejszych rzeczy, od których trzeba zacząć, jest wytyczenie celów zakupów. Jeśli pominiemy ten punkt programu, nasze zachowania będą chaotyczne i na pewno spędzimy w sklepie o wiele więcej czasu niż musimy. Na to nie możemy sobie pozwolić wybierając się na zakupy z małym dzieckiem. Na domiar tego okazać się może, że kupimy nie to, o co nam chodziło. A to, co mamy w koszyku jest nam zupełnie nieprzydatne.
Więc lista. Najlepiej nie za długa. Dziecku, zwłaszcza ośmiomiesięcznemu, szybko znudzi się otoczenie, więc jeśli chcesz dokonać większych zakupów, pociechę zostaw w domu. Mając już sporządzoną listę, warto pomyśleć o strategii zakupów. Od czego zaczynamy i na czym kończymy. Kto opiekuje się dzieckiem a kto dokonuje wyboru towarów. W ten sposób unikniemy nieporozumień i niedomówień.

Dziecko syte – dziecko spokojne

Ot i stara babcina prawda. Zresztą raczej wszyscy przed dłuższym wyjściem z domu karmią dzieci. Nie ma więc większego sensu pisanie, dlaczego jest to ważne. A ci, którzy tego nie robią i tak nie zrozumieją. Równie istotne przy tej okazji jest zaopatrzenie się w dodatkowy posiłek (posiłki), przekąski i napoje. To na wypadek, kiedy dziecko zacznie nam marudzić. Taki chrupek czy butelka mleka może na jakiś czas sytuację uratować.
Zapamiętaj, w markecie
nie chodź jak cień
za swoją kobietą,
bo ześwirujesz.
Przed wyjściem z domu nie zapomnij przewinąć dziecko. Włóż także do torby stosowny zapas pampersów oraz rzeczy i kosmetyków, które używasz przy przewijaniu. Kiedy będziesz już w markecie zobacz, czy i gdzie jest tzw. kącik malucha. W większości sklepów takie miejsca są wydzielone. Możesz tam w spokoju przewinąć i nakarmić swoją pociechę. Jeśli takowego miejsca nie ma, trzeba użyć inwencji twórczej. Albo wykorzystaj do tego jakiś sklepowy podest, albo swój samochód. I tu ważna moim zdaniem sprawa. Warto auto postawić jak najbliżej wejścia. Nie wiesz jaka będzie pogoda, w jakim stanie będzie twoje dziecko i ile zakupów będziesz tachał, kiedy będziesz opuszczał sklep. Warto wtedy nie tracić czasu na szukanie auta i dyganie do niego.

Zasada numer jeden!

Czas na najważniejsze przykazanie dla mężczyzn, którzy nieopatrznie wybrali się na zakupy całą rodziną. Brzmi ono: nie chodź jak cień za swoją kobietą! Ona i tak wie lepiej czego szuka. I tak zanim zdecyduje się na coś, obejrzy wszystko parę razy. Przestoi w jednym miejscu piętnaście minut, nim podejmie decyzję. A jeśli myślisz, że tu już była i nie wróci, to się mylisz. Panowie szkoda naszych nerwów. Lepiej umówić się w jakimś miejscu, za jakiś czas lub po prostu bazować na kontaktach telefonicznych. Ja bynajmniej tak robię. Jeśli stwierdzam, że żona wybiera się oglądać ciuszki, od razu urywam się. Razem z córeczką brykamy tam, gdzie jest przede wszystkim kolorowo. To też jest sposób, aby dziecko było spokojne. Chodząc sobie między regałami opowiadam mojej Misi do czego wszystko służy. Pokazuję, a co ciekawsze rzeczy trafiają do jej rączek. Przy tej okazji zwracam uwagę, co dziecku najbardziej się podoba. Jeśli w pewnym momencie Ada stanie się nieznośna, mogę do takiej rzeczy wrócić. Jeśli to nie pomoże, zostają tylko ręce. Od tej chwili czas biegnie nieubłaganie. Zostało około dwudziestu minut, zanim dziecko totalnie się zniecierpliwi. To czas na kończenie zakupów i udanie się w te pędy do kasy.

Oczywiście im dziecko starsze, tym metody przetrwania na zakupach zmieniają się. Mnie jeszcze nie dotyczy wybór wózka w kształcie pojazdu, zaprzęganie malucha do pomocy w zakupach czy odmawianie kupna kolejnej zabawki. Ale mam tą świadomość, że kiedyś i z tym będę musiał się zmierzyć.

Co do naszego wypadu, nie wyszedł tak jak zamierzaliśmy. Zapowiadanej promocji nie było, ale mimo to żonie udało się wyszukać dwie bluzeczki i dość fajną czapkę na jesień, w której Adunia wygląda naprawdę uroczo. I wszystko w dość przystępnych cenach.

Tak prezentują się nowe bluzeczki Aduni

Ruszyliśmy z miejsca

14 comments
Stało się to, na co czekaliśmy od dłuższego czasu. Po etapie bujania się, kołysania, częstych zmian pozycji, Adunia zaczęła przemieszczać się sama na czworaka.


Przez ostatnie dwa weekendy ostro pracowaliśmy nad tą umiejętnością. Małej nie za bardzo się to podobało, ale ja za nic nie chciałem jej odpuścić. Bardzo chcę, aby zaliczyła każdy etap rozwoju. Nie od dziś wiem, że każdy z nich jest istotny dla dalszego dobrego funkcjonowania organizmu. Takie raczkowanie na przykład zdecydowanie poprawia rozwój psychomotoryczny dziecka. Ruchy naprzemienne rączek i nóżek wpływają także bezpośrednio na mózg maleństwa. Przy tej koordynacji tworzą się nowe połączenia między półkulami. Dzięki temu dziecko w przyszłości powinno lepiej czytać czy pisać. Jak będzie zobaczymy, ale mam czyste sumienie, że nie odpuściłem raczkowania.

Bujajcie się!

6 comments


Czy zastanawialiście się kiedykolwiek nad tym, dlaczego bujacie swoje dzieci? Skąd u Was taki odruch? Kiedy to robicie i czy ktoś Was tego uczył? Sądzę, że nie. Przynajmniej nie było tak u mnie. Do ogólnie rozumianego kołysania czy bujania poprowadził mnie naturalny odruch. Jeśli dziecko było niespokojne – bujałem, jeśli kwękało – bujałem, płakało – brałem na ręce i... kołysałem. Skrajny automatyzm, nie poparty żadnym sensownym wyjaśnieniem. Czyli tak, jak na prawdziwego faceta przystało.

Wszystko ma swoje wytłumaczenie

Pierwszy raz pomyślałem o tym, gdy wpadłem na pomysł zainstalowania w domu huśtawki. Wtedy właśnie mnie olśniło. Zdałem sobie z tego sprawę, co do tej pory robiłem i zastanowiłem się dlaczego, chcąc sobie ulżyć, potrzebuję takiego sprzętu. Przysiadłem w poszukiwaniu informacji. Co się okazało? Otóż bujanie czy kołysanie dziecka ma bezpośredni wpływ na stymulowanie układu przedsionkowego mózgu dzieciątka. Co by to nie było odgrywa niebadatelną rolę w prawidłowym rozwoju dziecka. Odpowiada między innymi za zmysł równowagi i koordynację ruchową, czyli elementy jakże istotne na początku życia.

Dziecko, które w pierwszych miesiącach życia nie jest bujane, nie będzie chodzić a biegać!

Dzięki bujaniu nasze dzieci lepiej radzą sobie z siedzeniem, raczkowaniem i w końcu z chodzeniem. Taka stymulacja poprzez kołysanie i bujanie poprawia także koncentrację a to ma bezpośrednie przełożenie w późniejszej łatwości w zdobywaniu wiedzy. Jeszcze bardziej zdziwiłem się, gdy okazało się, że taki ruch pobudza zmysł wzroku czy dotyku. Czy wiecie, że dziecko, które w pierwszych miesiącach życia pozbawione było bujania, nie będzie chodziło tylko biegało. Taki stan może utrzymywać się nawet do piątego roku życia.

Kiedy zacząć bujać?

Dzieci obdarzone są tym dobrodziejstwem już w łonie matki. Przez dziewięć miesięcy mają okazję plumkać w wodach płodowych. Nic więc dziwnego, że po urodzeniu ruch jest dla nich czymś oczywistym. My ojcowie odczuć tego nie możemy ale mamy doskonale wiedzą, że kiedy dziecko w brzuszku rozrabia, wystarczy pochodzić. Właśnie to kołysanie uspokaja robaczka. Nie inaczej jest po urodzeniu. Czujemy, że przy kołysaniu dziecko się uspokaja, odpręża, wręcz relaksuje, więc bierzemy je na ręce. Z tego powodu ktoś kiedyś wymyślił kołyski. Rolę kołyski na spacerze pełni wózek. Kiedy wcześniej wyjeżdżaliśmy z Adą na spacer, dosłownie po paru metrach zasypiała. Budziła się dopiero w domu. Niektórzy uważają, że bujanie dziecka to nic innego jak rozpieszczanie. I mają rację. Ale czy po tym, co już wiemy, możemy dziecko tego pozbawić. I gdzie jest granica między rozpieszczaniem a rozwojem. Moim zdaniem nie ma takowej. Każdy z nas powinien robić to instynktownie. Intuicja to najlepszy doradca.

Czas na bujanie

W kilku słowach wrócę do huśtawki. Początkowo planowałem zamontować ją we futrynie. Metoda szybka, to prawda. Nie wyobrażałem sobie jednak sterczenia w drzwiach już zawalonego mieszkania. Poza tym takie huśtawki nie są wcale wygodne. Zacząłem szukać więc huśtawki wolnostojącej. Z pomocą przyszła nam znajoma, której dziecko z takowej wyrosło. Postanowiliśmy sprzęt pożyczyć i przetestować. Pierwsze spotkanie Ady z huśtawką do przyjemnych nie należało. Mówiąc krótko przestraszyła się jej. Bakcyla połknęła za drugim podejściem. Dziś sprzęt ten to dla nas pomysł na wspaniałą zabawę i skuteczna metoda na relaksację i miłe zasypianie. Nasza huśtawka posiada wygodne, miękkie siedzisko o regulowanym oparciu, pięciopunktowe, zabezpieczone miękką gąbką pasy bezpieczeństwa, blokadę chroniącą przed złożeniem podczas pracy. Na wyposażeniu jest też odpinana barierka bezpieczeństwa, którą łatwo zdemontować, aby wyjąć śpiące dziecko. Wadą jej jest wielkość. Po rozłożeniu zajmuje sporo miejsca, ale kiedy jest nieużywana, nóżki możemy zsunąć. Mieszkamy w bloku i nasza huśtawka idealnie wkomponowała się pod parapet. Dzięki temu wcale nam nie przeszkadza. Zatem moi mili bujajcie się jak najwięcej :).



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...