Jak zrobić choinkę i nie tylko

17 comments


Cześć wszystkim! Znów korzystając z chwili czasu wpadłem na momencik, żeby się pochwalić. A co :). Właśnie udało mi się skończyć kalendarze, które będą prezentami. Skończyć, to może nie za dobre słowo, bo trzeba go jeszcze zabindować. Ale to już bułka z masłem. A skoro skończony, jest więc okazja, żeby go zaprezentować. W sumie powstały dwie wersje, jedna dla nas, druga dla rodziców. Różnią się tak naprawdę tylko zdjęciami.


No, to mniej więcej tak będzie wyglądał. Skoro już tu jestem, pokażę Wam, co jeszcze świątecznego udało mi się wykonać. Mam na myśli dwa pomysły na fajną choinkę, którą każdy z Was może sobie wykonać. I znów uwaga, zdjęcia nie oddają tego, jak choinki naprawdę wyglądają. Musicie uwierzyć, że prezentują się znacznie lepiej. No dobra, dość tłumaczeń, oto one.


Pierwsza choinka została podpatrzona w jakimś kolorowym czasopiśmie. Bardzo mi się spodobała. A jeśli mi się coś podoba, muszę to mieć. Dlatego zakasałem rękawy i ... mam :). Króciutko opowiem, jak się do niej zabrać. Do jej wykonania potrzebujemy sklejkę o grubości około 6 mm. Wycinamy z niej koło na podstawkę i trójkąt. Malujemy je białym akrylem i zostawiamy do wyschnięcia. Potrzebujemy jeszcze drewniany pręcik, który z jednej strony frezujemy, aby przykleić go do trójkąta na zakładkę. Jego również malujemy akrylem. Kiedy wszystko wyschnie, w kółku wiercimy otwór o średnicy naszego pręcika i wszystko łączymy za pomocą wikolu. Po wyschnięciu zostaje nam tylko dekoracja. Oczywiście nie muszę wspominać, że każdy z Was może to zrobić wedle własnego uznania. Ja wykorzystałem do tego tasiemki, cekiny i kawałek papierowej chusteczki.

Jeśli zaś chodzi o drugą choinkę, wykonałem ją z kartonu, sznurka, koralików, tasiemki i papieru. Najpierw z kartonu wycinamy i sklejamy tubę. W środek tuby można wkleić kołeczki wykonane z cienkich patyczków, które wzmocnią konstrukcję. Na nie można przykleić okrągły kawałek papieru, aby zamaskować połączenia. Naszą tubę obklejamy sznurkiem, który przyklejamy wikolem. Na sznurek naklejamy ozdobną tasiemkę. Teraz czas na koraliki, które przyklejamy klejem z pistoletu. Tak samo robimy z gwiazdkami wyciętymi z papieru. Na szczycie tuby wklejamy gwiazdkę (ja tylko taką miałem pod ręką). Po wyschnięciu całą konstrukcję malujemy złotym lakierem. Kiedy wyschnie możemy się cieszyć naszą choinką. Na dzisiaj to koniec. Hi, hi poczułem się przez chwilę, jak Adam Słodowy :). Pa, pa.

W trakcie gonitwy

20 comments
Witajcie. Podziwiam Was, że macie czas  na prowadzenie bloga. Przyznam się, że ostatnio ja nie mam czasu na nic. Cały czas gonitwa przy mojej Adusi i za Adusią. Cały czas coś się dzieje. A kiedy maleństwo pójdzie spać, powolutku staramy się wszystko poukładać, bo święta lada chwila. Nie mam czasu nawet wejść na Wasze blogi i Was popodglądać, z czego jestem bardzo niezadowolony. Nie myślałem, że potrafię się od tego uzależnić. No, to może za mocne słowo, ale nie wchodząc odczuwam, że czegoś mi brakuje. Ostatnio spod mojej ręki wyszło parę kartek, które możecie zobaczyć poniżej.


Oczywiście na żywo wyglądają znacznie fajniej (zastanawiałem się czy w ogóle w takiej postaci je pokazywać), w tym wypadku aparat sporo zabiera. Czas pomyśleć wreszcie o kupnie jakiegoś normalnego sprzętu, bo czasy camery obscura już chyba przeszły do lamusa. Tak, to chyba dobry pomysł, zna ktoś może numery, które padną w następnym losowaniu Totka? Prócz tego leży w powijakach kalendarz, który robię dla najbliższych. Oczywiście jego gwiazdą będzie Ada. Muszę jeszcze dorobić jakieś sprytne zdjęcie grudniowe, szybka korekta i wszystko można składać do druku.

Odłogiem leży też projekt kartki świątecznej i sam nie wiem, czy przed świętami zdążę. Pomysł po głowie się niby krząta, ale kiedy to wykonać? Od paru lat bowiem mam w zwyczaju na święta Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy przygotowywać takowe kartki. Obdarowuję i wysyłam je najbliższym. Sam pomysł kartek świątecznych zaczerpnąłem od mojego Mistrza, u którego miałem okazję terminować. Moje kartki różnią się rzecz jasna od mistrzowskich techniką. Nie mam niestety możliwości bawienia się w akwafortę, więc do swoich używam komputera. Zobaczymy, co to będzie. Jeśli mi się uda, na pewno poprzez mojego bloga obdaruję nią Was wszystkich. A tymczasem gnam do następnych zadań :). Do szybkiego, mam nadzieję, zobaczenia. PS. Nie przepracowujcie się!

Moje dziecko skończyło dziesięć miesięcy

11 comments

Dziesięć miesięcy strzeliło, więc czas na małe résumé. Adusia waży 7,760 g. A mierzy 69 cm. Oczywiście te pomiary są orientacyjne, ponieważ wiadomo jak odbywa się ważenie i mierzenie w przychodni. Ale już wizualnie wydaje się większa. Kiedy patrzę na nią, gdy śpi w łóżku widać, że jest z niej już niezłe kobieciątko. Przestaje się powoli mieścić w nosidełku. Jej waga również wzrosła. Kiedy biorę ją na ręce czuję, że to już nie ten malutki, drobny szkrabik. Ada doskonale siedzi i bardzo dobrze porusza się na czworakazauważalna jest też zmiana tempa poruszania się. Gdy jej się nie spieszy, bądź jest śpiąca, robi to leniwie. Gdy natomiast zależy jej na czasie, zdecydowanie przyspiesza. Ogranicza ją tylko szybkość przebierania nóżkami. Wygląda to przeuroczo, zwłaszcza kiedy wracam do domu a mała rzuca wszystko wybiegając do przedpokoju. Miśka już staje i robi to bardzo sprawnie. Oczywiście do wstawania czy stania potrzebuje różnych rzeczy lub osób. Bywają jednak momenty, kiedy Ada stoi parę sekund bez przytrzymywania. Potrafi także sprawnie poruszać się, przytrzymując napotkanych przedmiotów. Zdarza się też, że zafrapowana zabawą przykucnęła i paręnaście sekund spędziła w takiej pozycji, doskonale balansując ciałem.

Mysza jest bardzo spostrzegawcza. Obserwuje otaczający ją świat z dużym zainteresowaniem. Nic nie umknie jej uwadze, zwłaszcza kiedy ktoś weźmie do ręki pilota czy telefon komórkowy. Wyczuwa i lubi, aby któryś z rodziców był przy niej przez cały czas. Jednak kiedy zostaje na chwilę sama, od razu zaczyna szukać rodziciela i podąża w jego kierunku. Ada stała się czulsza. Przy noszeniu kładzie już główkę na ramieniu i przytula się. Potrafi też siedzieć jakiś czas przytulona do mamy. Do tej pory nie potrafiła usiedzieć ani chwili.  Zauważa i zbiera wszystkie paproszki, które niestety ładuje do buzi. Musimy więc bardzo uważać, aby nie zostawić czegoś niebezpiecznego w zasięgu jej ręki. Małe rzeczy chwyta bez problemu z pomocą kciuka i palca. Większe całą dłonią. Nawet ciężkie, jak na nią książki potrafi podnieść jedną ręką.

Adusia lubi, kiedy ktoś z nią się bawi. Poproszona, chętnie oddaje i bierze zabawkę. Potrafi bawić się piłką potoczoną w jej kierunku. Próbuje wtedy odrzucać ją w drugą stronę. Protestuje, głośno krzycząc i płacząc, kiedy ktoś próbuje zabrać jej zabawkę. Potrafi szukać i wyjmować zabawki z pudełka. Najbardziej lubi drewniane klocki, które z uporem maniaka bierze do buzi. Boi się natomiast zabawek grających, do których jednak przełamuje się po pewnym czasie. Przy zabawie z innym małym dzieckiem zabiera mu zabawkę, ale niekoniecznie jest zainteresowana tym, aby się nią bawić. Potrafi bawić się w „kosi-kosi”, niestety gorzej idzie z „pa-pa”.

Malutka wypowiada słowa: mama, Ada, am am, baba. Niestety tata dalej nie słyszałem. Trudno jednak na tym etapie zmiarkować, czy już rozumie znaczenie tych słów. Kiedy mówię do niej „nie”, z malującym się na jej twarzy uśmiechem próbuje robić zakazaną czynność  dalej. Czuję, że to akurat słowo rozumie doskonale, ale bawi ją łobuzowanie. Kiedy gaworzy, wraz z żoną włączamy się do dialogu. Widzimy, że Miśce to odpowiada. Podczas rozmowy stara się nas obserwować, zwracając baczną uwagę na nasze usta. Adunia lubi upuszczać z wysokości różne przedmioty i patrzy, co się z nimi stało. Ostatnio zaczęła bać się głośnych rzeczy. Wyraźnie reaguje płaczem na nowe grające zabawki, o których już wspomniałem, ale i na np. odkurzacz czy pralkę.

Duszek ma apetyt, ale sama nie dopomina się jedzenia. Pije mleko. Dodatkowo karmiona jest słoiczkami z warzywami, mięsem czy rybami. Dostaje też w gryzaczku owoce. Ponieważ łatwo się niecierpliwi, musimy w karmieniu wykazywać się szybkością. Częstujemy ją także chrupkami, które je sama, przefikuśnie obracając i odrywając kawałki. Tak samo dzieje się, kiedy dostaje skórkę chleba. Dodatkowo stara się zbierać kruszynki, które wkłada do buzi. Co prawda sama nie pije z butelki czy z kubka, ale za to pomaga, podtrzymując naczynie. Mimo tego, że przed chwilą jadła, reaguje na posiłki rodziców. Z wielką ochotą podchodzi i domaga się poczęstowania. Taka sama sytuacja ma miejsce z piciem.

Przez te dziesięć miesięcy dorobiliśmy się jednego zęba, który całkiem niedawno pojawił się w malutkiej buzi. Na domiar tego Mysza dość krótko śpi w dzień, natomiast w nocy nie chce spać sama (pisałem o tym w poprzednim poście). Jednak razem z mamą potrafi przespać spokojnie całą noc. Najlepiej czuje się z rodzicami, niestety nie przepada za innymi osobami. Może przez jakiś czas zostać w towarzystwie np. babci, ale najlepiej, gdy w pobliżu jest któryś z rodziców. Gdy ich nie ma zaczyna się gromki płacz.

Gdy dziecko nie chce spać w swoim łóżeczku

42 comments


Czy Twoje dziecko ma problem z zasypianiem? A może nie chce spać w swoim łóżeczku? Jeśli tak, to witaj w klubie szczęśliwców zmagających się z tym utrapieniem. Od dłuższego czasu zmagamy się wraz z żoną z problemem snu naszej córeczki. Otóż najpierw problem polegał na niechęci do kładzenia się spać. Nawet, gdy Adunia słaniała się na nogach, za nic nie chciała się położyć. Walczyła, ile mogła. Kiedy natomiast udało się nam ją uśpić w łóżeczku, sen trwał bardzo krótko. Spała dosłownie po dwadzieścia minut. Czasami miałem wrażenie, że wstawała bardziej zmęczona, niż się kładła. Staraliśmy się z tym walczyć różnymi metodami. Zachowywaliśmy się cicho, wszelkie prace odkładając na później. Niestety mieszkając w bloku o ciszę jednak trudno. Kiedy się wybudzała, braliśmy ją szybko do łóżka mamy i ponownie usypialiśmy. Trzeba przyznać, że ta metoda dawała niezłe rezultaty. Adunia potrafiła pokimać sobie jeszcze dobre paręnaście minut.

Nowy problem

Wszystko było dobrze do czasu, kiedy spostrzegliśmy, że stworzyliśmy sobie na własne życzenie nowy, o wiele większy problem. Otóż Ada przestała chcieć spać w swoim łóżeczku. Nie chce w nim zasypiać a kiedy się w nim przebudza od razy płacze. Na nic nasze zabiegi zmierzające do jej uspokojenia. Kończy się to niestety powrotem do łóżka zasadniczego, czyli maminego. Co więcej łóżko mamy samo w sobie nie działa. Musi w nim znajdować się również mamusia. Nie tata, nie babcia lub ktokolwiek inny, tylko mama! Nie muszę nikomu mówić, jakie to jest uciążliwe, zwłaszcza dla żony. Czasami staram się położyć przy Miśce, ale niestety nic to nie daje. Kiedy natomiast mama położy się przy Adzie, ta od razu – jak porażona – kładzie się, zamyka oczy i odpływa. Śmiesznie to wygląda, choć do śmiechu nam nie jest.

Czy nie jest przypadkiem tak, że Mysia jest bardzo przywiązana do mamy, że leżąc z nią w łóżku czuje się bezpieczna. Dzięki temu łatwiej zasypia i śpi spokojnie. Może dziecko tego potrzebuje. A jeśli tak, to dlaczego mam jej to bezpieczeństwo odbierać.

Przyznam się, że w tej sytuacji nie za bardzo umiem sobie poradzić. Mądrzy tego świata uważają, że dziecko powinno spać we własnym łóżeczku. Jeśli nie chce, powinno się je zmuszać. Ja niestety nie mam sumienia. Jestem za miękki. Kiedy słyszę głośny płacz dziecka, mojego dziecka, które zalewa się rzewnymi łzami, od razu pasuję. Zresztą Ada w swoim łóżeczku natychmiast wstaje i na nic moje zmagania, żeby się położyła, na nic głaskanie po główce i spokojne mówienie do niej. Takie zabiegi nie wychodzą również żonie.

Czy fundować dziecku traumę?

Cały czas zastanawiam się nad zachowaniem Ady. Tak sobie myślę, na jakiej podstawie znawcy twierdzą, że dziecko powinno spać samo. Czy nie jest przypadkiem tak, że Mysia jest bardzo przywiązana do mamy, że leżąc z nią w łóżku czuje się bezpieczna. Dzięki temu łatwiej zasypia i śpi spokojnie. Może dziecko tego potrzebuje. A jeśli tak, to dlaczego mam jej to bezpieczeństwo odbierać. W imię czyjś naukowych twierdzeń? Coś mi w tym wszystkim nie gra. Chciałbym, aby moje dziecko czuło się komfortowo i bezpiecznie. Sądzę, że jeśli potrzebny jest mu do tego rodzic, nie powinno się dziecka odrzucać, na siłę uczyć innych, jedynie słusznych zachowań. Tak, czasami dla rodziców jest to męczące, ale nikt nie obiecywał, że wychowanie dziecka będzie miłe i pozbawione utrudnień, no i słowa dotrzymał.
Jeśli macie doświadczenia w tym temacie, proszę podzielcie się nimi. Może podsuniecie mi jakiś pomysł lub utwierdzicie mnie w moim przekonaniu.

Zdjęcie: pixabay.com

Mój Liebster Blog Awards

13 comments
Pewnikiem przyszła kolej i na mnie.
Znam tą zabawę już od dawna,
kiedy to pomagałem tworzyć blog innej osobie.


Pamiętam, że wtedy niezbyt mi się to podobało. Od tego momentu sporo czasu minęło, ja mam swojego bloga i patrzę na nominacje też inaczej. Choćby dlatego, że jeśli kogoś z czytelników to nie interesuje, może wybrać sobie mój inny post. Może też poświęcić chwilę swego czasu i poznać mnie ciut lepiej. Dlatego przyjmuję wyzwanie. A mam nie lada, bo nominacjami zaszczyciły mnie trzy zaprzyjaźnione dziewczyny (kolejność wg nominacji):

Kasia z Kiedy mama nie śpi,
Sabi z Kluseczka po włosku,
Kasia z Magiczne słowa.

Za wszystkie serdecznie dziękuję. Gwoli formalności, jeśli ktoś jeszcze nie wie, o co chodzi:
"Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za “dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował." Zatem do dzieła.

Najpierw odpowiedzi na pytania Kasi z Kiedy mama nie śpi:

1. Skąd pochodzisz i gdzie mieszkasz obecnie?
Moje życie związane jest cały czas z tym samym miejscem. Jeśli wskażesz na mapie środek Polski, niechybnie dotkniesz palcem moje miasto.

2. Czy próbowałaś/próbowałeś kiedyś swoich sił w rękodziele i DIY?
Od kiedy pamiętam z pracami plastycznymi nie miałem żadnych kłopotów. Pierwszymi, bardziej zaawansowanymi były napisy i loga zespołów wykonywane na koszulkach czy kurtkach ze skóry (rany kiedy to było!). Teraz niestety cierpię na chroniczny brak czasu, więc ostatnie moje zabawy dotyczyły poprzednich świąt Bożonarodzeniowych. Były to drewniane i sznurkowe choinki, aniołki z masy solnej i karty świąteczne. Ach zapomniałem, w tamtym czasie nauczyłem się też wyplatać bransoletki shamballa. Przyznam Wam w skrytości, że nie mogę doczekać się chwili, kiedy będę mógł usiąść z moją córką i wykonać z nią coś fajnego.

3. Jakie jest Twoje największe marzenie?
Prawie 10.000 metrów nad ziemią już byłem, 600 metrów pod nią też. Nie będę więc starał się wymyślać czegoś oryginalnego. Obecnie jedynym moim marzeniem jest zdrowie moje i mojej rodziny. Chciałbym, aby przed nami było jeszcze sporo lat spędzonych wspólnie w dobrej formie.

4. Wygrywasz milion. Co z nim zrobisz?
Żyję dalej i staram się być tym samym człowiekiem, hołdującym tym samym zasadom.

5. Jaki jest Twój ulubiony film i dlaczego?
Oj jest ich tyle... Lubię klasykę polskiej komedii czy teatr telewizji. Jestem rozkochany w serii filmów o Herkulesie Poirot z Davidem Suchetem.

6. Gdzie wybrałabyś/wybrałbyś się na wymarzoną wycieczkę?
Nie lubię spędzać wolnego czasu statycznie. Nie cierpię leżenia na piasku w pełnym słońcu przez parę godzin. Jeśli byłoby mnie na to stać, spakowałbym rodzinkę i pojechalibyśmy do Florencji i Rzymu, śladami Michała Anioła. Jestem w jego mistrzostwie rozkochany, więc byłoby to niezapomniane przeżycie, kiedy mógłbym stanąć przed jego dziełami.

7. Jesteś raczej optymistą czy pesymistą?
Jedna i druga postawa nie jest mi obca, choć bardziej skłaniałbym się ku tej pierwszej.

8. Jakimi (min.3) przymiotnikami określiłabyś/określiłbyś siebie?
Pracowity, pedantyczny, sprawiedliwy.

9. Jakich prac domowych nie lubisz najbardziej?
Kiedyś nie lubiłem zmywania, za odkurzaniem też nie przepadałem. Od kiedy pojawiła się Adunia robię wszystko, co trzeba. Nie zastanawiam się przy tym, czy to lubię czy nie.

10. Co chciałabyś/chciałbyś znaleźć pod choinką?
W tym roku prezent już dostałem. Ten najlepszy, bo wymarzony. Jest nim moja córeczka, więc inne mogą już nie istnieć.

11. Bez jakiego urządzenia w domu nie mogłabyś/mógłbyś się obejść?
Obawiam się, że bez każdego bym sobie poradził.


Czas na odpowiedzi na pytania Sabinki z Kluseczka po włosku:

1. Z czym kojarzą Ci się Włochy?
Z renesansem, z Michałem Aniołem, z pizzą i spaghetti.

2. Książka, którą bez wahania polecasz?
Imię róży Umberto Eco.

3. Czy oglądasz telenowele- jeśli tak, to jakie?
Zdecydowanie nie.

4. Co sądzisz na temat stylizowania maluchów?
Przerażają mnie programy o konkursach piękności dla małych dziewczynek. Tragedia!

5. Ulubiony aktor i film?
Lubię wielu aktorów i nie potrafię wybrać jednego. Gajos, Pieczka, Stuhr to klasyka. Przygodę z filmem zaczynałem z Kondratem w Żółtej ciżemce. Roger Moore, Sean Connery to z zagranicy. Myślę, że mógłbym wymieniać i wymieniać.

6. Celebryta, którego nie znosisz i dlaczego?
Kompletnie nie zwracam na nich uwagi. Nie widzę w tych ludziach żadnych ciekawych dla mnie wartości.

7. Ideał mężczyzny (lub kobiety) to?
Ideałem mężczyzny jestem ja (taki żart sytuacyjny). Kobieta musi być kochająca i umieć zadbać o ciepło domowego ogniska.

8. Mega popularny blog, który czytasz?
Obserwuję sporo blogów nie patrząc przy tym na ich liczniki. Więc nie wiem, może wśród nich jest ten megapopularny... choćby Kluseczka po włosku :)

9. Co sądzisz o portalach społecznościowych?
Kompletnie mi nie przeszkadzają.

10. Jakie pobudki skłoniłyby Cię do emigracji?
Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Jeśli jednak, to zdecydowanie rodzinne.

11. Piosenkarz, piosenkarka, zespół- jaka muzyka Ci w duszy gra?
Tu jest niezły problem, bo mnie cały czas coś gra. Ale jeśli muszę się na coś zdecydować, to proszę: Bee Gees, Duran Duran, Depeche Mode, The Cure, Andreas Vollenweider i oczywiście nieśmiertelni Beatlesi.


Na koniec odpowiedzi na pytania Kasi z Magiczne słowa:

1. Książka, która wywarła wpływ na Twoje życie?
Na szczęście żadna książka, żaden film, żaden teatr ani żadna muzyka nie wywarła wpływu na moje życie. Oczywiście wszystko to towarzyszy mi w mojej drodze i bez tego życie byłoby smutniejsze.

2. Czego najbardziej nie lubisz robić?
Chodzić do pracy. Nie wiem, kto to wymyślił?

3. Twoje ulubione perfumy?
Old Spice, oczywiście oryginal. Zapach pamiętam z czasów, kiedy byłem 5-letnim chłopcem.

4. Jakie masz sposoby na poprawę humoru?
Każda chwila spędzona z córką poprawia mi nastrój.

5. Twoja ulubiona potrawa?
Spaghetti przyrządzone przeze mnie.

6.Gdybyś miał/a voucher na wycieczkę o wartości 50 000zł jaki zakątek świata byś zwiedził/a?
Podróż do Włoch, rozpisałem się o tym na początku.

7. Czym się motywujesz do działania?
Nie muszę się zbytnio motywować. Robię, co trzeba zrobić.

8. Podaj po 3 cechy swojego charakteru, których chciałabyś/chciałbyś się pozbyć i z których jesteś dumna/dumny?
Chyba tej pedantyczności bym się pozbył, no i jestem cholerykiem. Tych cech mogłoby nie być. Poza tym chyba wszystkie inne są w porządku.

9. Twój ulubiony cytat?
„Prosiaczek wspiął się na paluszkach i szepnął:
-Tygrysku?
-Co Prosiaczku?
-Nic – odparł Prosiaczek biorąc Tygryska za rękę – Chciałem się tylko upewnić, że jesteś.”

10. Masz możliwość być kim chcesz przez jeden dzień - kto by to był i dlaczego to właśnie ta osoba?
Znając mój odchył w stronę Michała Anioła sądzę, że fajnie byłoby stać się na chwilę jego pomocnikiem i z bliska obserwować jego pracę.

11. Twoje marzenie z dzieciństwa?
Heh było ich tyle. Pamiętam, że w piątej klasie szkoły podstawowej chciałem przez chwilę zostać aktorem. Szybko jednak się z tego wyleczyłem.


Oto blogi, które ja zapraszam do zabawy:

http://matkadebiutujaca.blogspot.com
http://dziennik-mamy.blogspot.com
http://radydlamlodejmamy.blogspot.com
http://motylidom.blogspot.com
http://blizejmamy.blogspot.com
http://pelnoetatowamama.blogspot.com
http://zabawoweinspiracje.blogspot.com
http://swiatsikuni.blogspot.com
http://swiatmalegofilipa.blogspot.com
http://sluchajmamy.blogspot.com
http://mumandbabyworld.blogspot.com

A teraz pytania:

1. Książka, do której najchętniej wracasz?
2. Największa przygoda Twojego życia?
3. Co sprawia, że śmiejesz się najgłośniej?
4. Kto miał na Ciebie największy wpływ?
5. Skąd wziął się u Ciebie pomysł na bloga?
6. Co jest Twoim największym życiowym osiągnięciem?
7. Jaką najbardziej niezwykłą rzecz jadłaś?
8. Jaki jest Twój ulubiony cytat filmowy?
9. Na ilu blogach gościsz codziennie?
10. Pamiętasz, jak długo pisałaś swój pierwszy post?
11. Czy chciałabyś być najpopularniejszym blogerem na świecie?

Miłej zabawy!

Słowo o ząbkowaniu i gadaniu

9 comments
Troszeczkę czasu minęło od poprzedniego wpisu.
Sądzę, że to nie rozleniwienie czy zmęczenie materiału
a raczej kompletny brak czasu. Dlaczego?


Nie wiem. Niby nie robię nic więcej, niż do tej pory a czasu mimo to jakby mniej. W tym, w sumie krótkim okresie troszkę się u nas zadziało. Przytrafiły się nam dwa ważne wydarzenia i to dzień po dniu. Wydarzenia, o których nie sposób nie wspomnieć. Zacznę przekornie od drugiego.

Yes, yes, jest!

Otóż 11 listopada u mojej Adusi pojawił się pierwszy, długo oczekiwany ząbek. Malutka perełka zaczęła się wyżynać na dole po prawej stronie. Cieszymy się niezmiernie z tego powodu. Miśka na razie trzyma się dzielnie, nie jest marudna. No może trochę foszasta, ale to już chyba nie sprawa ząbków. Już od dawna przeczuwaliśmy, że jest coś na rzeczy i wczoraj udało nam się zauważyć go w maleńkiej buźce. Śmieszne, bo Ada skrzętnie stara się nam utrudnić to podpatrywanie. Za nic nie pozwala obserwować wścibskim rodzicom tego wydarzenia. Pierwszy ząbek lada chwila będzie cały, czyli zostało jeszcze 19 mleczaków. Wiecie, że podobno niektóre dzieci
Każdy dzień przynosi nam
niezapomniane chwile.
Zdarzenia, które nie sposób
jest pominąć. Tym razem
padło na pierwszy ząbek.
rodzą się z pierwszym ząbkiem? W naszym przypadku o rekordzie więc mowy być nie może. Może to i lepiej, bo byłyby z tym same problemy. Wyobraźcie sobie tak małe dziecko z zębem na przedzie. Teoretycznie jesteśmy nawet spóźnieni. Niektórzy specjaliści uważają bowiem, że pierwszy ząb powinien się pojawić między czwartym a szóstym miesiącem życia. Nie ważne, ważne aby wreszcie wyszły i były zdrowe. W tym ząbkowaniu staramy się pomagać Adzie. Jesteśmy zaopatrzeni w gryzaczki z wodą w środku, które chłodzimy w lodówce. Posiadamy też gumową nakładkę na palec, służącą do masowania nabrzmiałego dziąsełka. To ustrojstwo posiada też gumowe włoski, którymi można czyścić dziąsła i nowe ząbki. O żelu chłodzącym już nie wspomnę. Widziałem w necie sprytne smoczki – gryzaki. Swoimi małymi wypustkami również masują obolałe dziąsła. Zastanawiam się tylko, czy warto je dodatkowo kupować? Może Wy drodzy Czytelnicy je używaliście i podzielicie się swoją opinią.

Zostałem pominięty

Tyle w pierwszej sprawie, czas przejść do drugiej. Przyznać się Wam muszę do przegranej. Poniosłem sromotną porażkę. Ćwiczyłem od paru miesięcy, starałem się jak mogłem i nic. Klapa na całego. O co chodzi? No o pierwsze słowo. Miało być oczywiście „tata”! Ale wyszło zupełnie inaczej. Dokładnie 10 listopada moja córa raczyła wypowiedzieć swe pierwsze składne i sensowne słowo. Brzmiało ono „mama”. A żeby jeszcze bardziej dobić starego, pod koniec dnia zaczęła mówić drugie... „Ania”. Że przytoczę klasyka: no i cały misterny plan...
Desperuję trochę dla żartu. Tak naprawdę rywalizacji nie było, no może ciut. I ja i żona wymienialiśmy różne słowa. Było i „tata” i „mama” i „Ania” i „Ada”. To ostatnie już też mówi. Najbardziej podoba mi się, kiedy powtarza „mama”, robiąc poważną minę i usteczka zwija przy tym w malutką trąbkę. Jest wtedy urocza. Na tyle urocza, że spokojnie mogę wybaczyć jej, że pominęła mnie w swoich małych rozważaniach :).

Zdjęcie: pixabay.com

Moje zapachy i smaki

18 comments


Z czym kojarzy mi się dzieciństwo? Z miłymi chwilami. Z miłością bliskich. Z pierwszymi, małymi sukcesami. Ale chyba najbardziej ze smakami i zapachami.

Za nami chwile zadumy. Chwile wspomnień o tych, których już między nami nie ma. Był to także wspaniały czas na rodzinne spotkania, na które na co dzień nie ma czasu. Przy jednym z takich spotkań znów dopadła mnie nostalgia. Mam tak, jak pewnie większość z Was, że natykam się czasami na zapachy i smaki, które jak żywo przypominają mi moje młodzieńcze, beztroskie lata. Tak było i tym razem. Otóż na stole znalazł się między innymi placek drożdżowy. Muszę się przyznać, że wolę piernikowate, ale tym razem coś skłoniło mnie, aby spróbować drożdżaka. I wcale tego nie pożałowałem. Otóż był przepyszny i przypomniał mi smak placków drożdżowych, które robiła moja babcia. A robiła je najsmaczniejsze na świecie całym. Do dziś pamiętam, kiedy ją odwiedzaliśmy, już od drzwi witał nas ich zapach. Pamiętam, że były przechowywane w małej spiżarence (do której nie mogliśmy wchodzić) i później z wielką celebrą wynoszone do gości, gdzie bardzo szybko znikały. I właśnie ten drożdżak skłonił mnie do napisania postu. Pewnie temat oklepany, ale czy nie fajnie powspominać raz jeszcze?

Bajeczne zapachy dzieciństwa

Wspominając babcię nie sposób pominąć zapachu drzew owocowych w jej sadzie. A było ich tam mnóstwo: jabłonie, grusze, śliwy, wiśnie czyli wszystko to, co potrzebne młodemu człowiekowi do przeżycia. Pamiętam, że trzeba było uważać, aby nie deptać grządek, ponieważ można byłoby się wtedy nieźle narazić dziadkowi. W sadzie spędzaliśmy sporo czasu, bawiąc się między innymi w starej, drewnianej, słabo wietrzonej altance, w której oprócz specyficznego zapachu widać było unoszący się kurz. Wszystko to miało swój niepowtarzalny nastrój.

Pierwszym i zarazem najstarszym zapachem, który pamiętam z mojego dzieciństwa, jest zapach suszonych ziół w małym mieszkanku mojej przybranej babci.

Z dziadkiem kojarzy mi się jeszcze jeden smak. Kiedyś, będąc małym brzdącem, dziadek wziął mnie na przejażdżkę autem. Był to fiat 125p a ja czułem się wyróżniony, ponieważ posadził mnie na przednim siedzeniu. Już nie pamiętam, gdzie jechaliśmy, ale po drodze zatrzymał się i kupił mi oranżadę. Taką prawdziwą, czerwoniutką w butelce z korkiem. Miałem wypić ją w domu, ale gdy dojechaliśmy i dziadek wyszedł załatwić swoje sprawy nie wytrzymałem. Otworzyłem ją ostrożnie, aby nie ufajdać samochodu i delektowałem się jej smakiem. Tylko ja, ona i dźwięki Lata z Radiem.

Niezapomniane szkolne czasy

Oranżada ta w butelce z korkiem była najlepsza, choć w pamięci mam jeszcze jedną, dla której świadomie łamałem prawo. Będąc chyba w czwartej klasie szkoły podstawowej z utęsknieniem czekaliśmy na dzwonek oznajmiający przerwę. Gdy tylko zabrzmiał, choć było to zakazane, przeskakiwaliśmy ogrodzenie i biegliśmy do sklepu, znajdującego się obok szkoły. Tam po wcześniejszej tzw. zrzucie kupowaliśmy oranżadę w proszku, którą jedliśmy z dłoni. Nie ważne było wtedy, że wszystko czego dotykaliśmy było uklejone a nasze ręce miały czerwony albo pomarańczowy kolor.
Ze szkolnych szalonych czasów pamiętam jeszcze zapach pierwszego nowego piórnika, w którym znajdował się długopis, ołówek, linijka, temperówka, gumka i podstawowe kolory kredek. Zapach pierwszej sali lekcyjnej z dużymi zielonymi ławkami, które miały wyfrezowane miejsca na pióra. Smak nieodłącznego gadżetu ucznia, czyli balonówki Donald z ukrytymi w niej historyjkami. Do dziś pamiętam też zapach mojego pierwszego pamiętnika, z kartkami tak śliskimi, że nie dało się po nich pisać.

Worek pełen zapachów

Zapachów i smaków z mojego dzieciństwa jest moc. Im dłużej o nich myślę, tym więcej sobie przypominam. Mógłbym ten wpis rozbić na dwa czy nawet trzy posty. Pewnie znalazło by się w nich miejsce na zapach suszonych ziół w mieszkaniu mojej przybranej babci – sąsiadki, która opiekowała się mną, gdy byłem jeszcze bardzo, bardzo mały. Ten zapach jest chyba najstarszym, który pamiętam. Zapach starych koralików i innych ozdób, które mama trzymała w skórzanej, małej, czerwonej walizeczce. Mam dziś wrażenie, że jedyną osobą, która wtedy do niej zaglądała, była mała ciekawska sroczka, czyli ja. Zapach szpinaku gotowanego w przedszkolu, do którego chadzałem. Wyczuwałem go już przy wejściu, skrupulatnie obmyślając historię, która pozwoliłaby mi go nie zjeść. Zapach choinki wyciąganej raz do roku z komórki czy zapach pierzyny ubranej w pościel praną we Frani. Z taką pościelą szło się później do magla, gdzie własnoręcznie się ją prasowało. Taki właśnie zapach miały moje zimowe wieczory.
Zastanawiam się też, z jakimi smakami i zapachami będzie się kojarzyć dzieciństwo mojej córce. Mam nadzieję, że będzie ich mnóstwo i wszystkie będą ją kiedyś przenosiły w magię radosnych, beztroskich i niezapomnianych lat.

Zapraszam Was także do powspominania. Jeśli pamiętacie zapachy i smaki bliskie Waszemu sercu, podzielcie się proszę nimi w komentarzach.

Prawa autorskie do zdjęcia: Paulina Sobaniec

Przygotowania do zimy

11 comments
Czas tak szybko leci. Dowodem na to jest moja córeczka.
Jeszcze niedawno była maleńkim brzdącem, mieszczącym się na jednej dłoni.
Trzask-prask i właśnie skończyła dziewięć miesięcy.


Zbliżająca się zima będzie naszą drugą. Drugą ale jakże inną. Zeszłej była ukryta w domu, skrzętnie schowana w grubym beciku. Teraz to coś innego. Zamierzam wychodzić z nią na spacery i pokazywać jej uroki zimy. Trzeba się do tego solidnie przygotować. Oczywiście nie jest źle i sporo ciepłych ciuszków mamy. Postanowiliśmy ją również zaopatrzyć w nowe. Dlatego też urządziliśmy sobie wspólny wypad do sklepów w poszukiwaniu sweterków. Wpadliśmy tu i ówdzie, aż
Na widok lalek
Ada zrobiła wielkie oczy,
widząc to ojciec
zrobił jeszcze większe!
natknęliśmy się w jednym z nich na promocję. Zaczęliśmy wertować w poszukiwaniu tego, co nas interesowało i znaleźliśmy. Poniżej na zdjęciu sweterek, zwycięzca rywalizacji z innym, którego braliśmy jeszcze pod uwagę. Prócz tego udało nam się wyszukać fajne spodenki dżinsowe. Są troszeczkę za długie, ale można przecież podwinąć nogawki. Dodatkowo w pasie posiadają regulację. W tym wieku dziecko rośnie jak na drożdżach, więc może Ada ponosi je troszeczkę. W oko wpadły nam też grubsze spodenki dresowe, które na pewno przydadzą się do baraszkowania w domu.

Oto nasze zimowe zdobycze

Po powrocie odbyła się oczywiście przymiarka. Idealnie wstrzeliła się w nią babcia, która przyniosła Adzie nową czapeczkę. Wykonała ją na drutach ze specjalnej wełny dla dzieci. Dzięki temu czapeczka jest delikatna i miła w dotyku. Zapowiedziała też, że kończy pracę nad grubszym pulowerkiem dla Aduni. Wygląda na to, że malutka tej zimy nie zmarznie.

Ja tak gadu dziadu o ciuszkach a nie napisałem jeszcze o nowej koleżance Ady. Będąc w sklepie weszliśmy w regały z lalkami. Na ich widok Mysza zrobiła wielkie oczy, hm tatuś widząc to, chyba większe. Żartuję, aż tak źle nie było. Już dawno myślałem o zakupie takiej zabawki. Wiecie, że podobno dziecko widząc twarz uspokaja się. Podobno do tego stopnia to działa, że niektórzy rodzice drukują swoje lica i przyklejają je do łóżeczka. Nie wiem czy to pomaga. Ot taka ciekawostka. W naszym przypadku, jak przystało na małą dziewczynkę, lalka musiała być. I już jest. Mama zaproponowała parę imion, z których Zuzia ojcu spodobała się najbardziej. Od teraz Adunia ma swoją koleżankę, pierwszą przyjaciółkę (zdjęcie na górze).



Ławeczki już nie ma, ale...

21 comments


Bywało, że czasami, gdy miałem wolną chwilę, popadałem w stan zadumy. Zastanawiałem się wtedy nad swoim życiem. Dochodziłem do jednego, zawsze tego samego wniosku. Dostrzegałem, że mimo młodego wieku nieźle dostałem w życiu po dupie. Ilekroć zdawałem sobie z tego sprawę, dochodziło do mnie, że jest wiele osób, których życie było o wiele gorsze niż moje. Odrzucałem wtedy to użalanie się nad sobą i wyszukiwałem w pamięci chwile radosne, przyjemne, których na szczęście nie brakowało.
Dziś z perspektywy czasu, który za mną, mogę powiedzieć, że tylko jedno miejsce wywarło na mnie zdecydowanie największy wpływ. Wpływ na moje zachowanie, odczuwanie i postrzeganie świata. Miejsce, które wspominam najmilej. Miejscem tym była ławeczka. Nasza ławeczka. Tam wszystko się zaczęło i... ale od początku.

Narodziny

Były to czasy, kiedy nie było komputerów a w telewizji dostępne były tylko dwa kanały. Tak jak moi rówieśnicy większość czasu spędzałem na dworze. Tworzyliśmy fajną, zgraną ekipę małolatów. Małolatów z głowami pełnymi pomysłów. Oczywiście do sztampowych zajęć należała gra w piłkę. Zimą był to hokej przy użyciu skonstruowanych przez nas kijów, z których największy i najszerszy miał bramkarz, skrzętnie zastawiając nim całą bramkę. Podchody, rajdy, nieudolne wymachiwanie rękami i nogami a’la Bruce Lee, porozumiewanie się własnym “chińskim” językiem czy układanie scenariuszy do filmów, które mieliśmy zamiar nakręcić, to tylko nieliczne z naszych pomysłów. Mieliśmy też własną modelarnię w komórce kolegi.

Ławeczka stała się naszym wspólnym domem a my wszyscy jedną wielką rodziną.

W taki sposób upływał nam czas. Wieczorami natomiast zbieraliśmy się na ławce przy bloku i rozprawialiśmy o tym i tamtym. Ponieważ był to wieczór, nasze odgłosy czyli piski, wrzaski, czy po prostu mowa głosem przechodzącym mutację najwyraźniej przeszkadzała lokatorom bo szybko zostaliśmy z tego miejsca przepędzeni. Nie daliśmy za wygraną. Znaleźliśmy sobie miejsce położone nieopodal bloków przy ogrodzeniu przedszkola. Wynajęliśmy inną, solidną ławkę i tak stworzyliśmy miejsce, które miało się później okazać punktem spotkań sporej ilości młodzieży nie tylko z naszego osiedla, ale i całego miasta.

Metamorfoza

Na początku było nas około 15 osób. Dziewczyny i chłopaki. Wszyscy z jednej ulicy. Codziennie ten sam skład i mnóstwo tematów do obgadania. Bez, co ważne, żadnych używek, co dzisiejszej młodzieży może wydawać się dziwne. Siedzenie i bajanie do późnych godzin wieczornych. Tak leciał nam dzień za dniem, miesiąc za miesiącem, rok za rokiem. Oczywiście zimą ławeczka zamierała, ale za to wiosną rozkwitała pełnią życia razem z otaczającą nas przyrodą. Ani się spostrzegliśmy a było nas dwa razy więcej. Ktoś przyprowadził kolegę, ktoś inny koleżankę. Grono “klubowiczów” rosło. Co pewien czas trzeba było się komuś przedstawiać, ktoś inny przedstawiał się nam. Razem z przybyszami pojawiały się inne, ciekawe tematy. Tworzyły się nowe znajomości, przyjaźnie, związki. Ławeczka stała się naszym wspólnym domem a my jedną wielką rodziną. Ze szczęścia któregoś z nas cieszyli się wszyscy. Pewnie trudno sobie dziś to wyobrazić, ale zaufanie i pomoc innym były wtedy czymś naturalnym. Oczywiście zdarzały się osoby, które do naszej grupy nie pasowały. Ciągle im coś nie odpowiadało. Swym zachowaniem próbowały świadomie lub też nieświadomie niszczyć klimat ławeczki. Tacy tam ówcześni hejterzy. Na nasze szczęście szybko wykruszali się z naszego towarzystwa.

Wstęp do dorosłości

Nasza ławeczka była nie tylko miejscem spotkań. To magiczne miejsce, w którym kreśliliśmy wizje przyszłości. Każdy z nas chciał kimś zostać, osiągnąć sukces. Części z nas nawet się to udało. Może nie zawsze w kierunkach, które sobie kiedyś zakładaliśmy, ale sukces to przecież sukces. Części z nas udało się znaleźć tam swoją drugą połowę, stworzyć wspaniałe, trwałe rodziny. Dziś ich dzieciaki wchodzą w wiek, w którym my wtedy byliśmy.
Niestety, jak to w życiu bywa, również nam zdarzały się ciężkie chwile. Najbardziej przykrą była wiadomość o ciężkiej chorobie Szymona. Spadła ona na nas jak grom z jasnego nieba. Jeszcze przed chwilą chłopak był z nami, bawił nas swoimi opowieściami, a miał co opowiadać. Można by rzec dusza towarzystwa, zawsze uśmiechnięty, zawsze miły, pogodny. Teraz leżał w szpitalu w beznadziejnym stanie. Pamiętam jak dziś, pierwszą rzeczą, którą każdego dnia musiałem zrobić, to jak najszybciej dotrzeć na ławeczkę, aby dowiedzieć się czy z Szymonem lepiej. Później wieczorne dysputy, codziennie te same. Czy możemy coś jeszcze zrobić, czy odwiedzić go w szpitalu, co wziąć i kto jedzie? Mimo powagi sytuacji nikt nie dopuszczał do siebie, że może to źle się skończyć. Wszystko trwało krótko, może dwa tygodnie, kiedy przyszła wiadomość, której nikt nie chciał nigdy usłyszeć. Szymon odszedł. Czuliśmy się wtedy beznadziejnie. Ogarnęła nas złość i bunt. I tylko jedno pytanie: dlaczego? Pamiętam, że długo otrząsaliśmy się z szoku. Do większości z nas właśnie wtedy po raz pierwszy dotarło, co to jest przemijanie i że jest nieuchronne. Jak ważne jest to, co po sobie zostawiamy. I co to jest pamięć. Od tego momentu minęło już sporo czasu. Na tyle sporo, że można by zapomnieć. Jestem przekonany, że w każdym z nas Szymon żyje dalej i żyć będzie, póki my będziemy o nim pamiętać.

... ideały i wspomnienia zostały

Ławeczka była dla mnie wstępem do życia. Ludzie, których tam spotykałem, nauczyli mnie odróżniać dobro od zła, piękno od brzydoty, szczerość od fałszu czy prawość od nieuczciwości. To dzięki tym ludziom i temu magicznemu miejscu mam okazję kierować się w swoim życiu takimi a nie innymi wartościami. Być z nich dumnym i hołdować im, bez względu na to, czy pasują one do obecnego świata. Takie właśnie wartości będę starał się przekazać mojej córce. Co z tego wyjdzie czas pokaże. Coś czuję, że nie będzie jej łatwo wpasować się z nimi do teraźniejszości. Mam jednak nadzieję, że dzięki właśnie takim wartościom będzie lepszym człowiekiem, kontynuatorem ideałów ławeczkowej społeczności.

Co do cholery z tą alergią?

14 comments
Zmagań z alergią ciąg dalszy. A może nie z alergią?
Może to nietolerancja pokarmowa? A może coś zupełnie innego?
Cóż zaczyna robić się nieciekawie, ale od początku.


Ci, którzy odwiedzają mój blog wiedzą dobrze, że od dłuższego czasu zmagamy się z alergią u Adusi. Jakąś alergią. Co pewien czas na jej skórze, zwłaszcza w zgięciach łokci i kolan pojawiają się plamy. Do tej pory staraliśmy się unikać mleka krowiego, lecz nie przyniosło to oczekiwanych efektów. Plamy pojawiały się, znikały i znów wychodziły. Ostatnio efekt alergiczny nasilił się na tyle, że zdecydowaliśmy się zrobić jej badania.

A jednak kłucie

Na początku chcieliśmy zrobić Adzie tylko 4 podstawowe testy, bo tyle refunduje nasz „kochany” NFZ. Ponieważ jednak dziecko nie za dobrze zniosło pobieranie krwi postanowiliśmy, że zrobimy wszystkie. Trochę nas to kosztowało, ale w tym wypadku kasa nie grała znaczenia. Troszeczkę bałem się diagnozy. Nie byłoby sympatycznie, gdyby mała była uczulona na większość pokarmów, lub np. na kurz. Wyniki okazały się jednak dość zastanawiające. Okazało się, że wszystkie wskaźniki ma w normie. Teoretycznie nie jest uczulona na mleko, kazeinę, ryż, soję banany, wieprzowinę, wołowinę, kurczaka, mąkę, drożdże, jajka, marchew, trawy i pyłki. Są też jeszcze inne bliżej mi nieznane wskaźniki, ale i one są w porządku. Jedyne co zastanawia to przeciwciała w klasie IgE. Współczynnik nie jest co prawda wysoki, ale troszkę większy niż dolna granica. Znak to, że coś się jednak dzieje. Ale co?  Czy to jeszcze alergia czy może nietolerancja pokarmowa. A może to coś zupełnie innego?

Licz bracie na siebie!

Niestety wychodzi na to, że medycznie nic więcej nie zrobimy. Zakładam oczywiście, że wyniki są zgodne z prawdą i nie zmienią się z czasem. Dziecku w tym wieku nie ma sensu robić przecież testów naskórnych. Czeka nas więc totalna dieta eliminacyjna. Niestety może to trwać bardzo długo, ponieważ w niektórych przypadkach dopiero po dwóch, trzech tygodniach widać, jak dziecko reaguje na dany pokarm. Ale innego wyjścia chyba nie ma. I tak Adusia zostanie królikiem doświadczalnym. Jeśli Wy spotkaliście się z takim przypadkiem, podzielcie się proszę swoją wiedzą. Może to naprowadzi nas na jakieś sensowne i szybkie rozwiązanie.

Prawa autorskie do zdjęcia: Coley Christine

Na zakupach z ośmiomiesięcznym dzieckiem

6 comments
Jak przystało na dość stereotypowy model faceta nie przepadam za zakupami. Nie bawi mnie łażenie po sklepach, zwłaszcza tych z ciuchami.
Można by powiedzieć, że tego wprost nie cierpię.


Trzeba jednak uczciwie przyznać, że do galerii jeździmy. Traktuję to jednak bardziej jako specyficzny sposób spędzania czasu z rodziną aniżeli gonitwę za zakupami. Dlatego jakiś czas temu „bardzo się ucieszyłem”, kiedy żona zapytała: - Wiesz w markecie jest promocja na jesienne ciuszki, może pojedziemy i kupimy coś Adzie? Nie chcąc jej jednak robić przykrości zgodziłem się. Postanowiłem jednak skorzystać z okazji i przyjrzeć się naszym poczynaniom przed i w trakcie wyprawy do sklepu z naszym maluszkiem.

Od czego zacząć?

Moim zdaniem jedną z najważniejszych rzeczy, od których trzeba zacząć, jest wytyczenie celów zakupów. Jeśli pominiemy ten punkt programu, nasze zachowania będą chaotyczne i na pewno spędzimy w sklepie o wiele więcej czasu niż musimy. Na to nie możemy sobie pozwolić wybierając się na zakupy z małym dzieckiem. Na domiar tego okazać się może, że kupimy nie to, o co nam chodziło. A to, co mamy w koszyku jest nam zupełnie nieprzydatne.
Więc lista. Najlepiej nie za długa. Dziecku, zwłaszcza ośmiomiesięcznemu, szybko znudzi się otoczenie, więc jeśli chcesz dokonać większych zakupów, pociechę zostaw w domu. Mając już sporządzoną listę, warto pomyśleć o strategii zakupów. Od czego zaczynamy i na czym kończymy. Kto opiekuje się dzieckiem a kto dokonuje wyboru towarów. W ten sposób unikniemy nieporozumień i niedomówień.

Dziecko syte – dziecko spokojne

Ot i stara babcina prawda. Zresztą raczej wszyscy przed dłuższym wyjściem z domu karmią dzieci. Nie ma więc większego sensu pisanie, dlaczego jest to ważne. A ci, którzy tego nie robią i tak nie zrozumieją. Równie istotne przy tej okazji jest zaopatrzenie się w dodatkowy posiłek (posiłki), przekąski i napoje. To na wypadek, kiedy dziecko zacznie nam marudzić. Taki chrupek czy butelka mleka może na jakiś czas sytuację uratować.
Zapamiętaj, w markecie
nie chodź jak cień
za swoją kobietą,
bo ześwirujesz.
Przed wyjściem z domu nie zapomnij przewinąć dziecko. Włóż także do torby stosowny zapas pampersów oraz rzeczy i kosmetyków, które używasz przy przewijaniu. Kiedy będziesz już w markecie zobacz, czy i gdzie jest tzw. kącik malucha. W większości sklepów takie miejsca są wydzielone. Możesz tam w spokoju przewinąć i nakarmić swoją pociechę. Jeśli takowego miejsca nie ma, trzeba użyć inwencji twórczej. Albo wykorzystaj do tego jakiś sklepowy podest, albo swój samochód. I tu ważna moim zdaniem sprawa. Warto auto postawić jak najbliżej wejścia. Nie wiesz jaka będzie pogoda, w jakim stanie będzie twoje dziecko i ile zakupów będziesz tachał, kiedy będziesz opuszczał sklep. Warto wtedy nie tracić czasu na szukanie auta i dyganie do niego.

Zasada numer jeden!

Czas na najważniejsze przykazanie dla mężczyzn, którzy nieopatrznie wybrali się na zakupy całą rodziną. Brzmi ono: nie chodź jak cień za swoją kobietą! Ona i tak wie lepiej czego szuka. I tak zanim zdecyduje się na coś, obejrzy wszystko parę razy. Przestoi w jednym miejscu piętnaście minut, nim podejmie decyzję. A jeśli myślisz, że tu już była i nie wróci, to się mylisz. Panowie szkoda naszych nerwów. Lepiej umówić się w jakimś miejscu, za jakiś czas lub po prostu bazować na kontaktach telefonicznych. Ja bynajmniej tak robię. Jeśli stwierdzam, że żona wybiera się oglądać ciuszki, od razu urywam się. Razem z córeczką brykamy tam, gdzie jest przede wszystkim kolorowo. To też jest sposób, aby dziecko było spokojne. Chodząc sobie między regałami opowiadam mojej Misi do czego wszystko służy. Pokazuję, a co ciekawsze rzeczy trafiają do jej rączek. Przy tej okazji zwracam uwagę, co dziecku najbardziej się podoba. Jeśli w pewnym momencie Ada stanie się nieznośna, mogę do takiej rzeczy wrócić. Jeśli to nie pomoże, zostają tylko ręce. Od tej chwili czas biegnie nieubłaganie. Zostało około dwudziestu minut, zanim dziecko totalnie się zniecierpliwi. To czas na kończenie zakupów i udanie się w te pędy do kasy.

Oczywiście im dziecko starsze, tym metody przetrwania na zakupach zmieniają się. Mnie jeszcze nie dotyczy wybór wózka w kształcie pojazdu, zaprzęganie malucha do pomocy w zakupach czy odmawianie kupna kolejnej zabawki. Ale mam tą świadomość, że kiedyś i z tym będę musiał się zmierzyć.

Co do naszego wypadu, nie wyszedł tak jak zamierzaliśmy. Zapowiadanej promocji nie było, ale mimo to żonie udało się wyszukać dwie bluzeczki i dość fajną czapkę na jesień, w której Adunia wygląda naprawdę uroczo. I wszystko w dość przystępnych cenach.

Tak prezentują się nowe bluzeczki Aduni

Ruszyliśmy z miejsca

14 comments
Stało się to, na co czekaliśmy od dłuższego czasu. Po etapie bujania się, kołysania, częstych zmian pozycji, Adunia zaczęła przemieszczać się sama na czworaka.


Przez ostatnie dwa weekendy ostro pracowaliśmy nad tą umiejętnością. Małej nie za bardzo się to podobało, ale ja za nic nie chciałem jej odpuścić. Bardzo chcę, aby zaliczyła każdy etap rozwoju. Nie od dziś wiem, że każdy z nich jest istotny dla dalszego dobrego funkcjonowania organizmu. Takie raczkowanie na przykład zdecydowanie poprawia rozwój psychomotoryczny dziecka. Ruchy naprzemienne rączek i nóżek wpływają także bezpośrednio na mózg maleństwa. Przy tej koordynacji tworzą się nowe połączenia między półkulami. Dzięki temu dziecko w przyszłości powinno lepiej czytać czy pisać. Jak będzie zobaczymy, ale mam czyste sumienie, że nie odpuściłem raczkowania.

Bujajcie się!

6 comments


Czy zastanawialiście się kiedykolwiek nad tym, dlaczego bujacie swoje dzieci? Skąd u Was taki odruch? Kiedy to robicie i czy ktoś Was tego uczył? Sądzę, że nie. Przynajmniej nie było tak u mnie. Do ogólnie rozumianego kołysania czy bujania poprowadził mnie naturalny odruch. Jeśli dziecko było niespokojne – bujałem, jeśli kwękało – bujałem, płakało – brałem na ręce i... kołysałem. Skrajny automatyzm, nie poparty żadnym sensownym wyjaśnieniem. Czyli tak, jak na prawdziwego faceta przystało.

Wszystko ma swoje wytłumaczenie

Pierwszy raz pomyślałem o tym, gdy wpadłem na pomysł zainstalowania w domu huśtawki. Wtedy właśnie mnie olśniło. Zdałem sobie z tego sprawę, co do tej pory robiłem i zastanowiłem się dlaczego, chcąc sobie ulżyć, potrzebuję takiego sprzętu. Przysiadłem w poszukiwaniu informacji. Co się okazało? Otóż bujanie czy kołysanie dziecka ma bezpośredni wpływ na stymulowanie układu przedsionkowego mózgu dzieciątka. Co by to nie było odgrywa niebadatelną rolę w prawidłowym rozwoju dziecka. Odpowiada między innymi za zmysł równowagi i koordynację ruchową, czyli elementy jakże istotne na początku życia.

Dziecko, które w pierwszych miesiącach życia nie jest bujane, nie będzie chodzić a biegać!

Dzięki bujaniu nasze dzieci lepiej radzą sobie z siedzeniem, raczkowaniem i w końcu z chodzeniem. Taka stymulacja poprzez kołysanie i bujanie poprawia także koncentrację a to ma bezpośrednie przełożenie w późniejszej łatwości w zdobywaniu wiedzy. Jeszcze bardziej zdziwiłem się, gdy okazało się, że taki ruch pobudza zmysł wzroku czy dotyku. Czy wiecie, że dziecko, które w pierwszych miesiącach życia pozbawione było bujania, nie będzie chodziło tylko biegało. Taki stan może utrzymywać się nawet do piątego roku życia.

Kiedy zacząć bujać?

Dzieci obdarzone są tym dobrodziejstwem już w łonie matki. Przez dziewięć miesięcy mają okazję plumkać w wodach płodowych. Nic więc dziwnego, że po urodzeniu ruch jest dla nich czymś oczywistym. My ojcowie odczuć tego nie możemy ale mamy doskonale wiedzą, że kiedy dziecko w brzuszku rozrabia, wystarczy pochodzić. Właśnie to kołysanie uspokaja robaczka. Nie inaczej jest po urodzeniu. Czujemy, że przy kołysaniu dziecko się uspokaja, odpręża, wręcz relaksuje, więc bierzemy je na ręce. Z tego powodu ktoś kiedyś wymyślił kołyski. Rolę kołyski na spacerze pełni wózek. Kiedy wcześniej wyjeżdżaliśmy z Adą na spacer, dosłownie po paru metrach zasypiała. Budziła się dopiero w domu. Niektórzy uważają, że bujanie dziecka to nic innego jak rozpieszczanie. I mają rację. Ale czy po tym, co już wiemy, możemy dziecko tego pozbawić. I gdzie jest granica między rozpieszczaniem a rozwojem. Moim zdaniem nie ma takowej. Każdy z nas powinien robić to instynktownie. Intuicja to najlepszy doradca.

Czas na bujanie

W kilku słowach wrócę do huśtawki. Początkowo planowałem zamontować ją we futrynie. Metoda szybka, to prawda. Nie wyobrażałem sobie jednak sterczenia w drzwiach już zawalonego mieszkania. Poza tym takie huśtawki nie są wcale wygodne. Zacząłem szukać więc huśtawki wolnostojącej. Z pomocą przyszła nam znajoma, której dziecko z takowej wyrosło. Postanowiliśmy sprzęt pożyczyć i przetestować. Pierwsze spotkanie Ady z huśtawką do przyjemnych nie należało. Mówiąc krótko przestraszyła się jej. Bakcyla połknęła za drugim podejściem. Dziś sprzęt ten to dla nas pomysł na wspaniałą zabawę i skuteczna metoda na relaksację i miłe zasypianie. Nasza huśtawka posiada wygodne, miękkie siedzisko o regulowanym oparciu, pięciopunktowe, zabezpieczone miękką gąbką pasy bezpieczeństwa, blokadę chroniącą przed złożeniem podczas pracy. Na wyposażeniu jest też odpinana barierka bezpieczeństwa, którą łatwo zdemontować, aby wyjąć śpiące dziecko. Wadą jej jest wielkość. Po rozłożeniu zajmuje sporo miejsca, ale kiedy jest nieużywana, nóżki możemy zsunąć. Mieszkamy w bloku i nasza huśtawka idealnie wkomponowała się pod parapet. Dzięki temu wcale nam nie przeszkadza. Zatem moi mili bujajcie się jak najwięcej :).



Moje dziecko skończyło osiem miesięcy

10 comments

Adusia skończyła właśnie osiem miesięcy. Jak ten czas leci. Dziś parę słów o tym, co już umie. Nie będzie żadnego koloryzowania, upiększania lecz suche fakty. Drogi czytelniku, jeśli Twoje dziecko w tym wieku robi znacznie więcej to gratuluję. Jeśli mniej, to kompletnie się tym nie przejmuj. Podobno różnica w rozwoju takich dzieci może wynosić aż 2 miesiące. A więc do rzeczy.

Ada waży 7300g a mierzy 65 cm. Czyli zmalała o 1,5 cm :0. Tak niestety mierzą w przychodniach. Na moje oko powinno być blisko 70 cm. Zdecydowanie poprawiła pozycję siedzącą. Teraz samodzielnie siedzi w pozycji wyprostowanej, choć zdarzają się niekiedy momenty, kiedy jej plecki wyginają się w łuk. Nie cierpi za to pozycji leżącej, dlatego podczas przewijania, czy wycierania po kąpieli musimy ją czymś zainteresować. Bardzo sprawnie i szybko przechodzi z pozycji leżącej do siedzącej. Daje się już zauważyć wstęp do raczkowania. Siedząc, wyciąga ręce przed siebie i bujając się do przodu i tyłu stara się przejść do pozycji czworaczej. Jednak będąc już w tej pozycji cofa się i znów siada. Z tego wstawania i siadania wychodzi jej jednak niezły sposób poruszania się. Potrafi tą metodą przemieścić się parę metrów. Uwielbia też wspinać się na poduchy czy pufy, o ojcu nie wspominając. Siedząc bawi się sama używając do tego dwóch rąk. Sprawnie chwyta i przekłada z jednej ręki do drugiej różne przedmioty. Wypuszcza je z ręki i obserwuje, co się z nimi dzieje. Biorąc wszystko do rączek można być pewnym, że prędzej czy później trafi to do buzi. Siedząc w łóżeczku chwyta szczebelki i z ich pomocą podnosi się do pozycji klęczącej, utrzymując ją. Na tym etapie nie jest to jednak pozycja stabilna. Przy nadarzającej się okazji próbuje wstawać na nóżki. Niestety nogi są jeszcze za słabe i wychodzi to nieudolnie. Przy próbie chodzenia przytrzymując ją za tułów obciąga paluszki. Wiemy, że w takiej sytuacji powinno się dziecku zginać stopy i jednocześnie delikatnie masować ścięgna Achillesa. Ada potrafi sama zająć się zabawą. Zdarza się jednak dość często, że grymasi, aby się z nią pobawić. Próbuje wydawać z siebie dźwięki, nie jest to jednak mowa a pojedyncze samogłoski nieraz połączone z spółgłoskami. Wychodzi wtedy z tego „bufff” czy inne „eleugf”. Potrafi także zaczepiać, zwłaszcza ojca.

Miśka trzy razy dziennie dostaje matczyne mleczko. Na drugie śniadanie serwujemy jej owoce z kaszą manną. Obiad to zblenderowane warzywa z mięskiem. Podajemy jej także chrupki kukurydziane i wafelki ryżowe dla dzieci, które pałaszuje sprawnie sama. Czasami dostaje też kawałek owoca w gryzaku do pokarmów, o którym pisałem tutaj. Przy butelkowych posiłkach za każdym razem stara się chwytać za butelkę. Ulubioną zabawą przy jedzeniu jest... plucie, jest więc czasami co sprzątać.

Od pewnego czasu zauważyliśmy, że Mała reaguje lękiem na inne osoby. Nawet na te, które już kiedyś widziała. Zdecydowanie mniej śpi na spacerkach. Za to jest spokojna i z ciekawością wszystko obserwuje. Generalnie jest bardzo ciekawska, cały czas rozgląda się na wszystkie strony. Uwielbia się kąpać. Podczas tego bawi się i chlapie. Zasypia około 20 i śpi do 6 rano.

Nie umie natomiast machać rączką na pa-pa, nad czym boleje ojciec wychodzący do pracy :(. Nie jest też delikatna. Trzeba uważać, kiedy próbuje dotknąć twarzy. Podrapanie i wyrwanie włosów to najmniejszy rozmiar kary. Nie ma jeszcze ząbków, choć te myślę, że na dniach zaczną się pojawiać. Tak wygląda to u nas. Pewnie o czymś zapomniałem, ale tyle się dzieje, że mogłem coś pominąć.

Tato, nie rób tego!

13 comments

Wczorajszy dzień był kolejnym, w którym Ada kompletnie mnie zaskoczyła. Obrazowo rzecz ujmując przyśrubowała mnie do krzesła. Siedziałem, uważając jednak, aby z niego nie spaść. Pohamowałem się także od śmiechu, który mógłby ją niechybnie przestraszyć. Czemu zapytacie? Już odpowiadam. 

Po codziennym rytuale, który uskuteczniamy po moim powrocie z pracy (mój monolog do niej, przytulańsko, krótkie noszenie na rękach) zasiadłem do obiadu. Jak zwykle przy jedzeniu Adusia mnie zaczepia. Oczywiście reaguję na te zaczepki. Tak też było i wczoraj. Uśmieszki z obu stron, jej odgłosy w ulubionym stylu: "aggggy", moje komentarze do nich. W pewnym momencie żona poprosiła, abym podał Misi chrupka. Skoro tata zajada, córcia również może. Tak też się stało. Ada zaczęła niezgrabnie go odwracać, wkładać do buzi, nagryzać, brudząc przy tym pręty łóżka swoimi klejącymi się małymi łapkami. W tej sytuacji nie mogłem zareagować inaczej, niźli zwrócić jej uwagę, aby tego nie robiła ;). 

Dialog wyglądał tak:
(ja) – Adusiu, masz brudne łapki, nie dotykaj prętów, bo je brudzisz. Jedz grzecznie a po jedzeniu umyjemy rączki.
(ona z lekkim poddenerwowaniem) – Agggy aggy.
(ja) – Myszko nie dyskutuj z tatą, jeśli dalej będziesz dotykać prętów, zabiorę ci chrupka.
(ona po krótkim zastanowieniu z przerażeniem na twarzy) – Aaaaa, yyyyy, no nieeee.

Ostatnie zdanie wypowiedziała z taką intonacją, że wydawało się jakby bardzo prosiła, abym tego nie robił. Wiem, trudno pewnie Wam do końca poczuć całą atmosferę, ale scena ta wielce nas ubawiła a Małej timing wyszedł bezbłędnie.

Źródło zdjęcia: http://www.tapeciarnia.pl/74196_dziecko_niebieskie_oczka.html

Adusia w obiektywie Marzeny

5 comments

Jak pewnie pamiętacie drodzy czytelnicy z postu zamieszczonego jakiś czas temu, zorganizowaliśmy Adusi sesję zdjęciową. Było to już trzecie spotkanie jej z fotografem. Ada nie należy do dzieci kochających pozować, więc bardzo się obawialiśmy, jak to zniesie. O dziwo była spokojna, uśmiechała się, ogólnie sprawiało jej to radość. Oczywiście nie byłaby sobą, gdyby w pewnym momencie nie pogrymasiła. Na szczęście mała przerwa wpłynęła na nią kojąco. Wspominając o miłej i przyjemnej dla dziecka atmosferze nie sposób pominąć jeszcze jednej osoby. Chyba najważniejszej. Mam na myśli Marzenę, naszego fotografa lub jak niektórzy wolą fotografkę. To dzięki niej i jej odpowiedniemu podejściu do Aduni wszystko się udało. Marzenko serdeczne dzięki. 

Zanim zaproszę Was do zobaczenia tego, co udało nam się zdziałać dodam jeszcze, że więcej zdjęć zamieściłem na moim instagramie, który właśnie dziś ma swoją premierę. Dla mnie każde zdjęcie jest boskie, dlatego miałem ogromne problemy z wybraniem kilku. Stąd pomysł opublikowania większej ilości na inście. Zainteresowanych zapraszam serdecznie do looknięcia i może nawet polubienia, za które z góry dziękuję w swoim i Ady imieniu.

Na koniec jeszcze słowo o miłej sytuacji, która mnie ostatnio spotkała. Otóż dostałem od mojej córki pierwsze imieninowe życzenia drogą elektroniczną. Brzmiały one dosłownie tak: „nttttas SE BN DS g bv”. Jak na pierwszy romans z klawiaturą to całkiem nieźle. Nie wiem, co one znaczą, ale sama sytuacja była przemiła :).





Zasypianie w gwiazdach

1 comment

Witajcie moi mili. Dzisiaj parę słów o ciekawej propozycji znanej włoskiej firmy Chicco. Mowa oczywiście o lampce – projektorze w kształcie kostki. Pamiętam kiedyś, było to co prawda dość dawno i o Adzie nie marzyłem nawet w snach, oglądałem program, w którym pokazywali pomalowany w pokoju dziecka sufit farbami chyba fluorescencyjnymi. W dzień sufit był biały, w nocy natomiast można było podziwiać na nim kolorowe galaktyki wszechświata. Powiadam Wam widoki niewyobrażalne. Niestety nie spotkałem się z takimi farbami, a nawet gdyby się spotkał podejrzewam, że nie umiałbym zrobić czegoś takiego. Dlatego po urodzeniu Adusi zacząłem zwracać swoją uwagę na projektory zwłaszcza, że Dusia miała straszne problemy z zasypianiem. Od podjęcia ostatecznego wyboru, który kupić wybawił mnie znajomy (jak się później okazało chrzestny Misi), który pierwszy raz odwiedził Adę i w prezencie przytachał jej ów chiccowską kostkę (info dla złośliwców: nie dlatego później został chrzestnym :)).

Od tamtej chwili minęło już trochę czasu, dzięki któremu mogłem poznać projektor i obserwować, jak reaguje na niego moje dziecko. Postaram się zatem podzielić z Wami tym, co zauważyłem. A więc projektor ma wymiary 14/14/14 cm. Jest na tyle duży, solidnie wykonany i bezpieczny, że dziecko spokojnie może się nim bawić. Na tyle zaś mały, że może towarzyszyć nam w wyjazdach np. na wakacje. Na rantach posiada plastikowe wypustki, które chronią przed porysowaniem np. blatu stołu. Zasilany jest trzema bateriami AA, które znajdują się za przykryciem skręconym śrubkami. Uniemożliwia to przypadkowe otwarcie się lub otworzenie przez dziecko. Na samym przykryciu znajduje się materiałowa kukiełka, śpiąca na półksiężycu (oczywiście z metką). Trochę ozdoba, dodatkowa atrakcja dla dziecka, sprytnie maskuje samą osłonę. Dodam przy tym, że kostki są sprzedawane w dwóch wersjach kolorystycznych. Dla dziewczynek w kolorach biało różowych, dla chłopców wiadomo – biało błękitnych (chyba, że czyta post ktoś z okolic Krakowa wtedy odwrotnie).

Po przeciwnej stronie osłony baterii znajduje się panel sterujący całym ustrojstwem. Cóż tam jest. Przede wszystkim wybór kolorów wyświetlania. Wśród ośmiu możliwości znajdziemy: kolor żółty, pomarańczowy, różowy, czerwony, fioletowy, niebieski, zielony i mieszany (samoczynnie zmieniające się wszystkie wymienione kolory). Poniżej znajduje się pokrętło zmiany płaszczyzny wyświetlania, dzięki któremu możemy rzucić światło na jedną z czterech pozostałych ścian kostki. Możemy zatem wybrać wyświetlanie gwiazdek, serduszek czy latawca w chmurach. 




Trzeba wspomnieć, że wybierając czwarty bok kostki, dzięki mlecznej przysłonie projektor może być także wykorzystywany jako lampka nocna. Wracając do panelu sterowania, poniżej pokrętła wyświetlania znajduje się przełącznik. Posiada trze pozycje: 0, I i II. W pozycji II nasze urządzenie ogranicza się do projekcji wizualnej wybranego przez nas schematu wyświetlania. W pozycji I dodatkowo nasze uszy raczone są dźwiękiem trzech łagodnych melodii. Wśród nich są odgłosy przyrody (można usłyszeć żabę, konika polnego i jakiegoś piskliwego ptaka), muzyka klasyczna (przypomina trochę Czajkowskiego) i jak to niektórzy opisują new age. Ja bym był bardziej skory do przyrównania jej do motywu ze Żwirka i Muchomorka w wersji chillautowej. Tak czy inaczej muzyczki nie przeszkadzają a uspokaja i nie szkodzi, że są tylko trzy, więc przy pętli powtarzają się dość często. Na panelu sterowania znajduje się jeszcze mały, żółty, okrągły przycisk, dzięki któremu możemy urządzenie włączyć lub wyłączyć. Całe urządzenie wyłącza się także samo po pewnym, dłuższym czasie użytkowania.

Projektor, który przed chwilą opisałem, jest fajnym uzupełnieniem wystroju pokoju malucha. Nie potrzebuje dużo miejsca. Dzięki niemu dziecko może się zrelaksować, wyciszyć czy w końcu zasnąć. Polecam go tym, których dzieciątka mają problemy z zasypianiem lub osobom szukającym fajnych prezentów dla brzdąców. Pozdrowienia.

O raczkowaniu i łobuzowaniu słów parę

12 comments

Jak ja uwielbiam takie poranki. Wstaję i widzę budzące się do życia słonko. Wchodzę cichutko do pokoju Adusi na palcach, stawiając duże susy, aby jak najbardziej zniwelować odgłosy trzeszczącej podłogi łudząc się przy tym, że maleństwo chwyta jeszcze ostatnie obrazy bajecznego snu. A tu niespodzianka. Mysza siedząc spogląda na mnie i nie czekając ani chwili obdarza mnie promiennym uśmiechem, ledwo mieszczącym się na jej małej twarzyczce. Czy może być coś wspanialszego na początek dnia?

Ponieważ ostatnio pogoda za oknem wystrzałowa, staramy się z niej korzystać jak najwięcej, ładując akumulatory przed jesienną słotą. I pomyśleć, że niedługo będzie szaro, zimno i mokro. Straszna wizja. Dlatego spacery, spacery i jeszcze raz spacery. Niestety z przyczyn obiektywnych nie mogę towarzyszyć moim damom w każdym z nich. Ale popołudniami czy w weekendy czynię to z wielką przyjemnością, podkręcając licznik przebytych kilometrów. Nie inaczej było w ten weekend. Wybraliśmy się do naszego ośrodka sportu i rekreacji. Napisałem całą nazwę z małej litery nie bez przyczyny. Sportu bowiem tam co kot napłakał a rekreacja już tylko w nazwie. Ale chociaż trawiaste boisko mają, na które zresztą obowiązuje zakaz wstępu. Nie przejmując się nim zbytnio postanowiliśmy pofocić troszkę naszą ślicznotkę. Oczywiście zabawy przy tym było bez liku, ponieważ Adzie nie w smak było pozowanie. Całą swoją uwagę skupiła na zielonej, krótko przystrzyżonej trawie, wyrywając ją i celując bezpośrednio do centralnego ośrodka postrzegania świata czyli do buzi. Coś jedna pstryknąć się udało a efekt możecie podziwiać na zdjęciu powyżej.

Teraz troszkę z innej beczki. Od tygodnia Adusia zaczyna czynić podchody do raczkowania. Z pozycji siedzącej wystawia rączki do przodu i niezdarnie podnosi swój mały kuperek, wydając przy tym dźwięki przypominające skrzypiące drzwi od starej szafy. Pomagamy jej w tym wstawaniu rzecz jasna, ale kiedy osiągniemy pozycję pojmowaną przeze mnie jako zasadniczą, wtedy owe dźwięki się nasilają a nogi prostują i wychodzi z tego wielki klops. Przygotowałem Misi „specjalistyczny przyrząd elektroniczny” wspomagający, jak sądzę, jej próby pełzania. Nic innego jak butelka z wodą owinięta kocem związanym po bokach. Taki wałeczek próbuję podkładać jej pod brzuszek. Trzeba jednakowoż uważać, aby na wspomnianym wałku nie znalazły się ręce, kiedy dziecko klęczy na kolanach, ponieważ łatwo wtedy o ześlizgnięcie się z niego i zaliczenie przysłowiowej gleby głową. Niestety takie coś przytrafiło się i nam. Na szczęście obyło się na strachu, moim chyba większym. Ta sytuacja uczuliła mnie jeszcze bardziej. Teraz Ada trenuje swoje susy na macie otoczona przez wszystko, co zalicza się do gatunku miękkich (poduchy, poduszki, koce, pufki i brzuch taty). Poza tym dokładnie sprawdzamy, czy na macie lub w jej pobliżu nie ma przypadkowych elementów, które mogłyby stanowić zagrożenie dla dziecka.

O wiele lepiej idzie Miśce wspinanie się po szczebelkach łóżeczka. Wykorzystując dość solidny uścisk, chwyta się łapkami i podnosi, zastygając na kolanach. Radochy z podpatrywania świata z tej pozycji ma moc. Cóż, wyglądać tylko, kiedy połapie się do czego służą nóżki. Znów trzeba będzie obniżyć łóżko :).

A między próbami opanowania pozycji ręce-kolana, tudzież innej równie zmyślnej,  Adusia rozrabia na potęgę. Wystarczy spuścić ją na chwilę z pola widzenia w niestosownym miejscu a efekt totalnego kataklizmu murowany, czego dowodem jest zdjęcie poniżej. Tym razem odkryła, że pod łóżeczkiem jest coś więcej niźli powietrze. Miłego dnia i tygodnia dla wszystkich.


Gryzak do pokarmów

4 comments

Ostatnio wprowadzamy Adzie nowe smaki. Zaczęliśmy podawać jej także owoce. Szukaliśmy sposobu, aby malutka nie udławiła się dużymi kawałkami. Z pomocą przyszedł nam świetny patent – gryzak Babyono w postaci smoczka. W kupionym komplecie znajduje się plastikowa, otwierana oprawa, dwa gumowe, różnej wielkości gumowe gryzaczki oraz osłonka. Wszystko działa na prostej zasadzie. Do środka gryzaczka wkładamy pokrojone owoce i zamykamy oprawę. Tak przygotowany gryzaczek jest gotowy do użycia. Oprawa posiada wygodny uchwyt, za pomocą którego dziecko bez trudności trzyma gryzak. Do takiego gryzaczka mogą trafić nie tylko owoce, ale i kawałki warzyw, herbatników, ciastek a nawet mięsa czy ryb. Cały zestaw łatwo utrzymać w czystości, ponieważ wszystkie jego elementy łatwo i szybko można rozmontować a osłonka pozwala zabezpieczyć go przed zabrudzeniem. My kupiliśmy gryzak gumowy, ale na rynku dostępne są także w postaci siateczki. Nasz zestaw kosztował 14.99zł i kupiliśmy go w Pepco. Sądzę, że to niewielka cena za komfort i bezpieczeństwo spożywania pierwszych pokarmów. Poza tym taki gryzak wspomaga przebijanie się pierwszych ząbków.

A tak Adusia walczy z gryzakiem

Przesiadka do spacerówki

5 comments
Od dłuższego czasu nosiliśmy się z zamiarem zmiany gondoli na spacerówkę. Adusia już wstaje i każda chwila spędzona na leżeniu jest dla niej chwilą straconą. Dlatego w gondoli odstawiała przeróżne harce. Postanowiliśmy więc zaryzykować. Baliśmy się, jak mała zareaguje na zmianę i jak szybko się zaaklimatyzuje do nowej pozycji.

Dostosowanie wózka Mutsy Transporter do spacerówki trwa troszkę czasu. Nie jest to bardzo skomplikowane, wręcz intuicyjne. Ponieważ mama miała ważniejsze rzeczy na głowie, Adusia zmuszona była towarzyszyć mi przy tej operacji. Mimo, że zbytnio nie wiedziała co się dzieje, bawiła się znakomicie. Oczywiście tata opowiadał jej co i dlaczego robi oraz do czego wszystko służy. Na koniec trzeba było wypróbować sprzęt. Adusia zasiadła w nowym wózku. Jeszcze ostateczny szlif w postaci montażu zabawek na pałąku bezpieczeństwa i gotowe. Czas ruszać w drogę. Już na pierwszym spacerze widoczna była zmiana. Wydawało się jakby dziecka nie było w wózku. Myszka siedziała cichutko i obserwowała zmieniające się slajdy otoczenia. Kompletnie bez ruchu. I tak to podziwianie ją zmęczyło, że wreszcie zasnęła. Tak wyglądają teraz nasze spacery. Ada jest spokojna, nie próbuje wychodzić z wózka. Siedzi i patrzy, patrzy aż zasypia.

Parę słów o wózku w tej konfiguracji. Przede wszystkim zmniejszyła się waga i to się czuje. Zdecydowanie lepiej się go prowadzi. Dziecko siedzi w nim wygodnie, mając sporo miejsca (przyda się ono, kiedy dodamy śpiworek). Pasy dobrze zabezpieczają malucha, choć przyznam, że mogłyby mieć więcej punktów zaczepienia. Przy obecnym stanie wyciągnięcie dziecka z wózka nie jest komfortowe, zwłaszcza gdy dziecko śpi. Wózek posiada bardzo płynną regulację oparcia między pozycjami leżenia i siedzenia. Ponieważ w Mutsy Transporterze spacerówka montowana jest tylko przodem do jazdy, aby zobaczyć co dziecko porabia, trzeba kopnąć się przed wózek. Nie jest to wielki problem, ale można by się go pozbyć w prosty sposób. Wystarczyłaby szybka na górze budki. Tego rzeczywiście mi brakuje. Trzeba wspomnieć jeszcze o wygodnym, regulowanym podnóżku i miękkiej, profilowanej poduszce pod głowę. Teraz muszę znaleźć jeszcze sposób na wypadające buciki, które Dusia zdejmuje, kiedy trze stópką o stópkę. Ale to już drobiazg :).



Poweekendować by troszkę

9 comments
Na myśl o długim weekendzie od dawna układałem plany działania. Miały być długie, rodzinne spacery. Planowaliśmy także sesję fotograficzną w plenerze ze znajomym fotopstryczkiem. Miało być fajnie, ale jak to w życiu często bywa, pogoda totalnie pomieszała mi w planach. Mówiąc inaczej kompletnie je rozwaliła. Trzeba będzie pomyśleć o wariancie „B”.

Skończy się pewnie na siedzeniu w domu. I jak znam moje panie, roboty będę miał sporo. Żona przebąkiwała o szybkim malowaniu przedpokoju. Do tej pory udawało mi się uniknąć tej przyjemności, ale przy takiej pogodzie nie wiem czy znajdę sensowne argumenty, żeby się wymigać. Co do mniejszej damy, tu pracy jest co niemiara. Odkąd Adusia zaczęła podnosić się, żeby usiąść, trzeba mieć na nią oko cały czas. Przy tym złapała manierę, która nie pozwala jej spędzać więcej niż minuty w jednym miejscu. Mówiąc krótko szałaputa jest wszędzie pełno. A ciekawska przy tym przeogromnie. Bawi mnie czasami ta sytuacja, zwłaszcza wtedy, kiedy siedząc u niej w pokoju widzę niezgrabnie wychylającą się zza osłoniętych szczebelków łóżeczka główkę. Na początku jest zdziwienie, obserwacja terenu i po szybkim zidentyfikowaniu znajomego osobnika wielki uśmiech, ledwo mieszczący się na jej twarzy. Kocham ten moment.

Przydałoby się odwiedzić chrzestnych. Podobno dopytują już o zdjęcia z chrzcin. Te są przygotowane, tylko zawsze czasu brakuje na takie wyskoki. Może teraz go znajdziemy. No i nie obejdzie się też bez chwili z bajką. Ada dostała nową książeczkę, z którą trzeba ją zaznajomić. Znając życie spodoba jej się bardzo. Do tego stopnia, że będzie chciała połknąć książkę od razu (w dosłownym tego słowa znaczeniu).

Wszystkim Wam drodzy zaglądacze życzę spokojnego długiego weekendu w rodzinnym gronie. Odpoczywajcie!



Co z tymi posiłkami?

5 comments
Za mną kolejny weekend z moją Dusią. I kolejny fajny. Było troszkę spacerków, zabawy i przytulania. O całusach nie wspomnę, zresztą nie byłbym w stanie ich zliczyć. Żona martwiła się, że od poniedziałku nie da sobie z nią rady, bo przez dwa dni tak ją rozpieściłem. Może troszeczkę prawdy w tym jest, ale nie mogłem się powstrzymać.

Ponieważ Adusia ma już 6 miesięcy, od pewnego czasu zaczęliśmy wprowadzać jej inne posiłki. Niestety pojawiły się pewne problemy. Na początku staraliśmy się podawać jej kleiki i kaszki na bazie kukurydzy i ryżu. Jadła je ochoczo, wręcz pochłaniała. Przez parę dni wszystko było ok. Po pewnym czasie, w około dwie godziny po posiłku potrafiła wszystko zwymiotować. Przestaliśmy ją tak karmić i skupiliśmy się na warzywkach. Troszkę ze słoiczka Gerbera, troszkę ze świeżych, przygotowanych przez żonę. W tą niedzielę po zjedzeniu warzyw sytuacja się powtórzyła. Sam nie wiem, co o tym myśleć. Czy to jeszcze za wcześnie, aby raczyć ją innymi posiłkami, wszak dziecko dziecku nie równe, więc nie ma co patrzeć na to, co inni podają swoim pociechom. Czy taka sytuacja zwiastuje jakieś nowe problemy? Chyba trzeba będzie zaczerpnąć wiedzy u jakiegoś dobrego lekarza. Jeśli mieliście podobne problemy, napiszcie proszę. Pozdrowienia


Adusia już siedzi!

4 comments
Wreszcie udało się zaszczepić mojego Dusiaczka. Trochę to trwało. Przyznam się, że córeczka trochę to odchorowała. Może słowo „odchorowała” jest zbyt mocne. Przez dwa dni miała wysoką temperaturę i była, ogólnie mówiąc, padnięta. Teraz już jest wszystko dobrze z czego się bardzo cieszymy. Przed nami kolejne szczepienia a ja nie wyzbyłem się dalej obaw. Długo zastanawiałem się, czy w ogóle zaszczepić małą. Z jednej strony rozumiem, że gdyby wszyscy się nie szczepili, długofalowo mogłaby pojawić się epidemia. Mogłaby, ale niekoniecznie musiałaby. Podobno dziecko jest odporniejsze na choroby, przeciwko którym zostało zaszczepione. Może. Ale nikt mi nie wmówi, że taka szczepionka jest zdrowa dla organizmu zwłaszcza małego brzdąca. Moim zdaniem cały ten nakaz szczepienia jest wspólnym działaniem władzy i przemysłu farmaceutycznego w wiadomym celu. Tak czy inaczej zmuszony byłem do podjęcia jakiejś decyzji. Nie ukrywam, że w podjęciu jej dużą rolę odegrała moja żona. Czy była ona słuszna, czas pokaże.

W ostatnich dniach Adusia przełamuje kolejne bariery. Od pewnego czasu starała się podnieść. Cięższa główka i słabsze rączki powodowały, że próby wychodziły dość pokracznie. Ale wczoraj Miśka pierwszy raz usiadła sama. Zdziwienie na jej twarzy było przeogromne. Sytuacja ta sprawiła, że stała się bardziej odważna. Próbuje robić to przy każdej okazji. Trzeba więc na nią więcej uważać. Najgorsze jest to, że zaczyna dokazywać w łóżeczku. Odwraca się na brzuch i próbuje wciągać się po szczebelkach. Zabawnie to wygląda i bawi się przy tym zacnie. To chyba ten moment, kiedy łóżko dla bezpieczeństwa małej trzeba będzie opuścić. Już nie mogę doczekać się tego, kiedy wstanie o własnych siłach na nóżkach... i wtedy się zacznie :). Na koniec chcę Wam się pochwalić moim aniołkiem. Tak Adusia wyglądała w dniu chrztu.




Termometrowy apel

2 comments


Za oknem świetna pogoda, wręcz plażowa, a ja w pracy. To już trzeci dzień po urlopie i trzeci, który ciągnie się niemiłosiernie. Fajnie byłoby zalegać na piasku pod parasolem i słuchać szumu fal, spoglądając na mojego małego skrzata. Niestety mój czas na labę minął, a i z labą nie miało to za wiele wspólnego. Zresztą wiecie to z poprzedniego postu. Najgorsze jest jednak to, że Adunia wreszcie wczoraj została zaszczepiona. Teraz jest w domu z mamą, marudzi i gorączkuje. Trochę się martwię. Podobno niektóre dzieci tak mają. Mam nadzieję, że to szybko się skończy i będzie w pełni sił. Ale na razie myśli: „co tam się dzieje?” pozostają. W tej całej sytuacji zauważyłem jednak jedną potrzebę. Otóż przydałby się w domu termometr bezdotykowy. Mamy analogowy i elektroniczny, ale pomiar u takiego małego trzpiota do łatwych nie należy. Popatrzyłem trochę w necie i przyznam, że jest tego trochę. Ceny też zróżnicowane, od 70 do nawet 400 zł. Termometrowego ferrari nie potrzebuję, więc skupiam się raczej w dolnej części drabinki cenowej. I tu pojawia się prośba. Może ktoś z Was używa takiego instrumentu i zechce podzielić się swoimi spostrzeżeniami. Jak to się sprawdza w praktyce, czy pomiary są dokładne i czy w ogóle zawracać sobie głowę takim termometrem. Będę wdzięczny za każdą podpowiedź. Pozdrawiam gorąco.
Autor zdjęcia: Javier Morales

Po krótkiej przerwie

2 comments
Witam wszystkich po małej przerwie. Dziwnym trafem nie było ostatnio nawet chwili na blogowanie. Cały czas coś się działo. Mam nadzieję, że teraz nadrobię zaległości. Najpierw najważniejsza wiadomość, moja Adusia jest już z nami pół roczku. Dopiero teraz widzę, jak czas szybko gna. Jeszcze chwilę temu pamiętam, jak snułem się po korytarzu na porodówce a teraz maleństwo już nie takie małe. Czuć wagę, kiedy bierze się Myszkę na ręce. I zawsze roześmiana buzia. Każda chwila spędzona z nią jest fantastyczna.

Poza tym nadszedł wreszcie czas na odnowienie pokoju Ady. Pokoik lśni teraz nowością. Obiecałem sobie, że kiedy się za niego wezmę namaluję jej na ścianie kolorowe postacie z bajek. Cóż, słowa trzeba było dotrzymać. Teraz Mysza może spoglądać na kolory i kształty. Czyni to zazwyczaj podczas jedzenia. Pamiętam, że ktoś z Was pytał, jak taki obrazek wykonać. Ja użyłem ołówka, pędzla, zwykłej, białej emulsji do sufitu i podstawowych pigmentów. Troszkę zabawy z kolorami i wyszło to tak:


Niestety Dusia dalej nie jest zaszczepiona. Cały czas coś „wyskakuje”. Ostatnio było to podejrzenie cytomegalii. Na szczęście obyło się tylko na strachu. Okazało się, że przeciwciała w klasie Igg opadają, natomiast stężenie przeciwciał w klasie Igm jest niskie. Najprawdopodobniej mała dostała przeciwciała od mamy poprzez łożysko. Mam nadzieję, że już nic się nie przytrafi i w tym tygodniu otrzyma szczepienie.

W poprzednim tygodniu mieliśmy małą uroczystość. Mowa rzecz jasna o chrzcinach. Mimo, że było upalnie, malutka zniosła wszystko dzielnie. No może pod koniec sesji zdjęciowej miała troszeczkę dość. W kościele jednak zachowywała się super, nie licząc łapania księdza za ornat :). Poniżej na zdjęciu Miśka podczas przymiarki kreacji do chrztu.


Ja już niestety po pracowitym urlopie, ale wszystkim, którzy mają go przed sobą życzę ciepłego i spokojnego odpoczynku w rodzinnym gronie. Pozdrawiam.

Ciemieniucha - już po problemie

2 comments
Wczorajszy dzień był bardzo męczący. Od samego rana bieganina. Byliśmy między innymi na konsultacji u pediatry. Przygotowujemy Miśkę do szczepienia, ale okazało się, że ma powiększone węzły chłonne z tyłu na szyjce. Dokładnie jest tam wyczuwalna kuleczka. Możliwe, że jest to związane z ciemieniuchą, którą ma. Pediatra zdecydowała, że trzeba to sprawdzić. Wysłała nas na pobranie krwi. Niestety musimy zrobić dwa pobrania w dwóch różnych miejscach. Zastanawiam się, dlaczego nie można zrobić tego wszystkiego za jednym zamachem. Służby zdrowia w tym kraju już chyba nigdy nie zrozumiem. Tak czy inaczej pojechaliśmy na pierwsze pobranie. Na szczęście w pabianickim szpitalu trafiliśmy na miłą i profesjonalną obsługę. Poszło to w miarę szybko. Niestety Dusia swoje wypłakać musiała. Potem szybciutko w samochód i do następnego szpitala. Tym razem na kolejne sprawdzenie bioderek. I tu jak zwykle wynikło małe halo. Okazało się, że lekarz przyjmuje do 11.30 a nie do 13. Najdziwniejsze, że na kartce mieliśmy wyraźnie napisane „do 13”. Pani, która poprzednio nas zapisywała, była tym faktem bardzo zdziwiona. My chyba jeszcze bardziej. Na szczęście w drzwiach mijaliśmy się z doktorem, który bezproblemowo zgodził się wykonać badanie. Bioderka okazały się ok. Po takim lataniu i powrocie do domu Dusia była strasznie marudna. Trzeba było jakoś sprawie zaradzić. Skończyło się długim rodzinnym spacerkiem.

Dusiaczek po ciężkim dniu

Wrócę jeszcze do tematu ciemieniuchy, z którą walczymy od jakiegoś czasu. Stosowaliśmy różne metody, między innymi smarowanie oliwką główki przed kąpielą a później wyczesywanie. Przyznam się, że nie przynosiło to żadnych efektów. Wprost przeciwnie ciemieniucha się rozrastała. Dopiero żona wpadła na pomysł posmarowania głowy Dusi maścią witaminową, którą używamy do jej twarzy. Dostaliśmy ją kiedyś, gdy Miśka miała problemy z buzią. I to okazał się strzał w dziesiątkę. Z dnia na dzień widać poprawę. Dla tych, którzy chcieliby sprawdzić podaję skład z recepty: vit A liq. 6,0; vit E liq. 5,0; Aq. destilate 10,0; Parafini liq. 10,0; Lecobasa ad 100,0. Powodzenia.

Czas na odpoczynek

Leave a Comment


Pierwszy dzień długiego weekendu. Wreszcie troszkę wolnego. Można odpocząć i poświęcić więcej czasu Milusi. Już do południa wybraliśmy się na 2,5 godzinny spacer. Pogoda dopisywała, więc wypuściliśmy się daleko. Daleko pod las a tam niespodzianka. W ostatniej zagrodzie biegały sobie dwa jelonki. Muszę o tym pamiętać. Kiedy Dusia troszkę podrośnie będziemy dokarmiać zwierzątka. Teraz pogoda troszkę się popsuła, więc na razie siedzimy w domu i trenujemy. Wczoraj byliśmy na wizycie kontrolnej u neurologa. Zwróciła nam uwagę, że Miśka powinna podnosić lepiej główkę leżąc na brzuchu. O tym akurat wiem, ale zastanawiam się czy to już powód, aby kierować ją na rehabilitację. Ostatnio dwa razy byliśmy na usg ciemiączka bo coś tam jeszcze się nie zrosło. Dopiero na drugiej wizycie okazało się, że się wolniej zrasta i żeby się tym nie przejmować, bo u niektórych dzieci nie zarasta się w ogóle. Więc po co ja brałem wolne w pracy i zasuwałem na badanie, tego nie wiem. Duśka podnosi głowę i po krótkim czasie kładzie ją wkładając łapkę do buzi. Trzeba ją zmuszać, żeby ponowiła próbę i zazwyczaj kończy się tak samo. Za to podciąga kolana pod brzuch i unosi pupkę do góry. Muszę trochę w necie poczytać o podnoszeniu główki i o sposobach „treningu”. Może ktoś też miał takie problemy.

Mam też inną zagwostkę. Z tyłu na szyjce Dusia ma ledwie wyczuwalną kuleczkę. Podobno jest to powiększony węzeł chłonny. Może on świadczyć o jakiejś infekcji ale nie musi. Czy spotkaliście się z czymś takim? Jeśli tak to proszę o komentarze. Przygotowujemy się do szczepienia, więc najlepiej byłoby wszystko posprawdzać i przewidzieć. Słoneczko wyszło więc kończę, pakuję maleństwo i uciekam na następny spacerek. Życzę Wam udanego odpoczynku :).
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...