Jak zrobić bombkę ze sznurka



W tym roku przymierzamy się do zmiany choinki. Do tej pory korzystaliśmy z małej (ok. 50 cm), mieszczącej się na komodzie. Teraz chcemy ją zamienić na znacznie większą, ponad dwumetrową pokojową zawalidrogę. Ja ze swojego dzieciństwa pamiętam właśnie taką. Wielką, przepięknie ubraną, stojącą u babci. Niechaj i mojemu dziecku taki krzak kojarzy się miło ze świętami. Choinka choinką, ale powstaje problem z jej udekorowaniem. Można rzecz jasna kopnąć się do sklepu i kupić, ale to kosztuje i poza tym jest zbyt proste. I tu narodził się pomysł zrobienia bombek samemu. Przyznam się, że nigdy tego nie robiłem a moje słodkie lenistwo nie pozwoliło mi nawet o tym poczytać czy kogoś zapytać. Zobaczcie, co mojej improwizacji wyszło.

Oto bardzo prosty i mam nadzieję, że przystępny przepis na wykonanie samemu fajnych bombek choinkowych. Dodatkowym atutem jest fakt, że możemy taką pracę wykonać z naszymi pociechami.

Do przygotowania moich bombek użyłem jednego białego kordonka (tak naprawdę możecie użyć dowolnego sznurka), kleju wikol i balonów. Potrzebna będzie też pusta plastikowa butelka po wodzie, nożyczki, suszarka i trochę chęci oraz chwila wolnego czasu. Zaczynamy!

Na początku zająłem się przygotowaniem naczynia, w którym sznurek namoczyłby się w rozwodnionym kleju. Do tego potrzebna jest właśnie butelka. Ja obciąłem ją w połowie, zostawiając tylko „wąsy”, które po zagięciu do środka wpychają sznurek do roztworu. Dzięki temu po zrobieniu dwóch otworów, którymi sznurek wchodzi i wychodzi, płyn nie wylewa się z butelki a sznurek podróżuje w wodzie z klejem.


Teraz kolej na balony. To na nich będziemy formować bombkę. Najlepiej kupić balony o takiej wielkości, jakie chcemy mieć bombki. Jeśli nie (tak było w moim przypadku), można użyć zwykłych akceptując większy odrzut materiału (zd.1). Teraz będzie już z górki. Jedną ręką trzymamy nadmuchany balon a drugą owijamy go sznurkiem. Trzeba uważać, aby nie powstawały zbyt duże puste miejsca. Końcówkę wplatamy w splot sznurków. Na końcu polałem całą bombkę płynem z butelki. Tak przygotowany półprodukt potraktowałem suszarką do włosów, susząc go przez 2-3 min. Dzięki temu płyn z bombki nie leje się wartkim strumieniem. Poza tym powietrze w balonie rozpręża się, naciągając sznurek. Następnie wieszamy bombkę, aby wyschła (zd. 2).

Drugiego dnia przebijamy balon i delikatnie usuwamy go ze środka. Teraz można naszą bombkę prysnąć kolorowym lakierem, który całość wzmocni. Ja użyłem białego i dodatkowo nabłyszczacza, ale ładnie wyglądają też złote czy srebrne. Po wyschnięciu pozostaje przywiązanie sznurka lub przymocowanie blaszki do zawieszenia na choince. Taki zaczep można także udekorować np. kolorową wstążką, koralikiem lub szyszką. Na koniec informacja techniczna: z jednego kordonka udało mi się zrobić 10 bombek. A tak wygląda efekt końcowy :).

Czy kupić dziecku tablet?



Ostatnio, całkiem przypadkowo natknąłem się na krótki filmik o tym, jak to niezdrowym dla dziecka jest tablet. Przyznam się, że przez jakiś czas myślałem o kupnie takiego urządzenia dla mojej Mysi, która strasznie cieszy się, kiedy pozwalam jej od czasu do czasu przez parę minut podokazywać na moim tableciku. Ponieważ jednak ceny są takie, jakie są bliższy jestem kupienia przystawki do tabletu w formie klawiatury. To takie sprytne ustrojstwo, dzięki któremu dziecko może nauczyć się wielu ciekawych i przydatnych rzeczy. Ale wracając do samego tabletu i problemu: kupić czy nie, pozwolić dziecku z niego korzystać czy nie?

Obejrzałem ów filmik i nic odkrywczego się nie dowiedziałem. Taki prosty przekaz z hasłami typu: be, niedobre, złe, nie dotykaj. Swój pogląd na sprawę używania przez dziecko sprzętu elektronicznego mam. Jeśli więc ktoś mnie dzisiaj spyta, czy kupić, odpowiem: oczywiście! Czy pozwolić dziecku z niego korzystać – jak najbardziej!

Żaden tablet, nawet najlepszy nie zastąpi rodziców i czasu, który poświęcają dziecku, najpierw na wspólną zabawę, rozmowę a później naukę. I o tym właśnie nade wszystko powinniśmy pamiętać.

Jestem zdania, że wszystko jest dla ludzi, także dla tych najmłodszych. Sądzę, że problem nie tkwi w jakichkolwiek urządzeniach elektronicznych, nie tkwi nawet w ich użytkowaniu. Problemem są rodzice, czy inaczej – ich zachowanie. Z jednej strony łatwo ulegamy opiniom ludzi, którzy na siłę starają się uczynić nasze życie lepszym, zdrowszym i przyjemniejszym, zapędzając nas niejednokrotnie w kozi róg i osiągając tym samym swoje cele. Do dziś wybucham, kiedy ktoś mówi mi: „nie jedz tego, bo to niezdrowe”. A co do cholery jest dzisiaj zdrowe?

Z drugiej zaś strony często traktujemy urządzenia elektroniczne jak zbawienie. Coś, co pozwoli nam przez dłuższy czas odpocząć od dziecka. Hasła o promieniowaniu czy migających obrazach także mnie nie przekonują. Oczywiście to nie znaczy, że ich nie ma, ale na nie jesteśmy narażeni cały czas. W niektórych domach telewizor gra od świtu do późnego wieczora, będąc dla dziecka jedynym towarzyszem. Pytam się więc: czy to jest zdrowe dla dziecka? Nie, ale o ile wiem od jednej bajki na dobranoc jeszcze nikt nie oszalał. A widzieliście dzisiaj korytarze szkolne? Otóż dziś dzieci, także z najmłodszych klas wychodząc na przerwę, kucają jeden obok drugiego przy ścianie i porozumiewają się ze sobą przez... komunikatory zainstalowane na swoich smartfonach. Czy to jest w porządku? Też nie. I można tak dalej. Czy tak modne do niedawna wychowanie bezstresowe, które kończyło się w większości przypadków zupełnym brakiem wychowania i pozwalaniem dziecku na wszystko, było ok.? Również nie. A widział ktoś z Was filmy, które ostrzegałyby przed takimi negatywnymi zachowaniami? Ja nie.

Twierdzę więc, że ani tablet, ani komputer, ani inny elektroniczny przyrząd dziecku nie zaszkodzi pod warunkiem, że będziemy wiedzieli, jak z niego mądrze korzystać i tą wiedzę przekażemy dziecku. Taki tablet może być świetnym dodatkiem, narzędziem służącym do realizacji celów edukacyjnych. Dodatkiem, nie najważniejszym i jedynym elementem wychowania, nauki czy spędzania czasu przez dziecko! Najważniejsi będą zawsze rodzice i czas, który poświęcają dziecku, najpierw na wspólną zabawę, rozmowę a później naukę. O tym właśnie nade wszystko powinniśmy pamiętać.
Źródło zdjęcia: foter.com

Jajka zabawki dla dzieci



W jaki sposób poprawić koordynację i spostrzegawczość dziecka? Pewnie sposobów znacie wiele. My akurat używamy do tego jaj. Otóż udało nam się kupić 6 sprytnych plasticzanych jajek. Z zewnątrz nic ciekawego, wyglądają ni mniej, ni więcej tylko tak, jak jaja winny wyglądać. Dzięki temu używamy ich także do zwykłej zabawy w gotowanie. Cały bajer ukryty jest jednak wewnątrz. Każde jajko w środku posiada inny kształt. Tylko połówki jaj o tym samym kształcie pasują do siebie. Dzięki temu można je bezproblemowo połączyć. Prócz tego każdy kształt oznaczony jest tym samym, różnym od innych, kolorem.

Po paru dniach zabawy muszę przyznać, że to fajny pomysł na przyjemną naukę rozpoznawania kolorów, kształtów i poprawę dziecięcej koordynacji oko-ręka. Dodam jeszcze, że zabawka posiada gładką, miłą w dotyku powierzchnię. Łączenie elementów nie sprawi problemu żadnemu dziecku. Dodatkowo producent zapewnienia, że użyte do produkcji materiały nie są szkodliwe dla skóry dziecka. My kupiliśmy komplet sześciu jajek, ale w sprzedaży widziałem też tuzin.

Źródło zdjęcia: internet

Pierwsze "arcydzieło" mojego małego szkraba



Od pewnego czasu wyszukuję wszystkiego, co dzieje się pierwszy raz. Pewnie też tak macie. Pierwsze spotkanie z moim dzieckiem, pierwszy raz w domu, pierwsza nieprzespana noc, pierwszy raz wymówione słowo tata. Na to akurat przyszło mi czekać najdłużej. Do tych wszystkich pierwszych doszedł jeszcze jeden, z którego bardzo się cieszę. To pierwszy rysunek.

Kiedy dowiedziałem się, że prawdopodobnie zostanę ojcem, bo w naszej sytuacji do końca nie było to pewne, bywały momenty, kiedy w tajemnicy przed wszystkimi wybiegałem myślami daleko w przyszłość. Zdarzało się, że rozmyślałem, kim zostanie moja córeczka. Moim marzeniem było wtedy i jest nadal, aby jej wykształcenie, umiejętności i talent oscylowały wokół sztuk pięknych. Bez różnicy czy to będzie malarstwo, rzeźba, artystyczne tkanie gobelinów czy cokolwiek innego. Ot tak sobie ojciec wymyślił.

foto: Nasze pierwsze wspólne zmagania z trudną materią ...

Sądzę, że to zapatrywanie wynika z moich niespełnionych marzeń. Jak daleko sięgam pamięcią, nigdy nie miałem trudności z pracami manualnymi. Zawsze pociągał mnie rysunek, później malarstwo. Niestety przygoda związana z ASP w cudowny sposób ominęła mnie szerokim łukiem. Za późno zdałem sobie sprawę z tego, co tak naprawdę chciałbym robić. Niepotrzebnie też w pewnym momencie przyjąłem to, co mówią rodzice za pewnik. Było minęło, nie ma co do tego wracać. Znalazłem sobie inny sposób na spełnianie się. Ponieważ jednak wiem, co to znaczy tworzenie czy przelewanie na papier swoich myśli i uczuć, będę chciał pokazać tą możliwość dziecku. Nie jestem rzecz jasna ortodoksem i jeśli zauważę, że Ada nie ma ochoty na zabawy z pędzlami czy kredkami, od razu je zaniecham. Wychodzę z prostego założenia: nic na siłę. A już tym bardziej, aby zaspokoić czy zadowolić rodziców. Takie zachowanie byłoby chore. Zresztą tak samo chciałbym postąpić z muzyką. Co z tego mojego planu wyjdzie, czas pokaże. Teraz jesteśmy na początku drogi, którą nazwałbym odkrywaniem i dobrą zabawą. I niech na razie tak pozostanie.

Ale wróćmy do pierwszego rysunku. Otóż powstał on w weekend. To było nasze drugie posiedzenie. Podczas pierwszego Ada zajmowała się tylko zbieraniem wszystkich kredek i układaniem ich jedna na drugą. Jednak podczas drugiego „aktu tworzenia” okazało się, że coś z moich nauk zapamiętała. Zaczęła trzymać kredkę dobrą stroną i w przefikuśny sposób rysować swoje bohomazy, akcentując każdy stosownym komentarzem słownym. Problemem na pewno są kredki – używamy na razie zwykłych. Już oglądałem mniejsze, świecowe, ale jak dotąd nic nie wybrałem. Główną przyczyną jest fakt, że Mysza ładuje wszystko do buzi i nie chciałbym, aby czegoś takiego się najadła. Ale problem istnieje i na któreś będę musiał się zdecydować. Na koniec dodam tylko, że nie wiem czy orientacja dzieła jest poprawna. Zrozumiecie mnie, kiedy ów dzieło zobaczycie :). Ponieważ mam małego świra, postanowiłem oprawić rysunek i go powiesić. Gotów jestem zdjąć nawet jedną ze swoich prac. Zastanawiam się tylko, jak o tym pomyśle powiedzieć żonie. Może Wy macie jakieś pomysły :).

foto: ... a oto wynik naszej pracy. Luwrze szykuj miejsce :)

foto czołówka: mravcolev

8 najlepszych zabawek Ady



Codziennie powstają miliony zabawek. Codziennie obdarowane zostają nimi tysiące dzieci. Jedne są świetne, przy innych zastanawiam się, z którego szpitala psychiatrycznego pochodzi ich twórca. Moja córka posiada sporo zabawek, czyli znacznie więcej, niż zakładałem na początku. Kiedyś chciałem, aby ich ilość była niewielka. Jednak rodzina, znajomi, znajomi znajomych byli nad wyraz hojni. Oczywiście niektórymi z nich bawi się często. O istnieniu innych przypomina sobie dopiero, kiedy wyrzuca wszystkie na dywan. Są też takie „zabawki”, przy których nie przejdzie spokojnie. Które posiadają niewidzialny magnez, niepozwalający oderwać od nich oczu. I dziś właśnie słowo o nich.

To jej miłość odkąd pamiętam. Przepada za każdego rodzaju przewodem, choć trzeba przyznać, że upodobała sobie najbardziej przewód od odkurzacza. Tak ma i już.

Wytypowałem osiem rzeczy, którymi moja córka bawi się najchętniej. Przy zabawie którymi zaangażowanie i radość dziecka jest największa. Oto one (kolejność przypadkowa):

  • Kaloryfer z termostatem
  • To miejsce, w którym Ada melduje się przynajmniej raz dziennie. Popatrzy, podotyka, postuka kamionką, pokręci termostatem. Wszystko stara się robić na tyle cicho, aby rodzice nic nie słyszeli.

  • Przewody
  • To jej miłość odkąd pamiętam. Przepada za każdego rodzaju przewodem, choć trzeba przyznać, że upodobała sobie najbardziej przewód od odkurzacza. Trudno wyczuć dlaczego. Gdy tylko przychodzi czas odkurzania, od razu jest przy mnie i swoimi małymi łapkami majstruje przy przewodzie. Wyciąga go, rozciąga, przenosi z uporem maniaka z miejsca na miejsce.

  • Buty
  • Kiedy dziecko jest niesforne, marudne, najlepszym sposobem na neutrealizację tego stanu są buty. Posiadamy niewielki worek z dziecięcymi butami. Z części z nich Mysz już wyrosła, niektóre jeszcze na nią czekają. Tym właśnie workiem moje dziecko potrafi się zająć przez dłuższy czas. Nie interesuje ją wtedy, czy jest ktokolwiek obok niej. Jedyne co słychać, to cichutkie odgłosy zachwytu. Buty to świetny pomysł dla zmęczonych rodziców.

  • Ciuchy
  • Nie inaczej jest z ciuchami wszelkiej maści. Zresztą już dawno zauważyłem, że buty i ciuchy moja Mysza wprost ubóstwia. Gdy tylko na horyzoncie pojawia się jakiś fatałaszek, moja córka jest pierwsza. Gdy szafa jest niedomknięta, Mysza od razu melduje się przy niej i zaprowadza swoje porządki.

  • Drzwiczki
  • Ilekroć stracimy ją na chwilę z oka a w pobliżu są drzwiczki, można być pewnym, że nakryjemy ją przy ich otwieraniu. Czasami jej zachowanie sprawia wrażenie mantry. Bo ile razy można otworzyć i zamknąć drzwi. Odpowiedź brzmi: nieskończoną ilość razy.

  • Pilot, klawiatura, telefon komórkowy
  • To zestaw obowiązkowy każdego malucha. Również nasza pociecha go posiada. Ale co z tego. Najlepszy telefon to ten, przez którego właśnie rozmawia mama. Najlepsza klawa to ta, na której właśnie pisze tata. Z pilotem jest dokładnie tak samo.

  • Drewniane łyżki
  • Spośród wszystkich kuchennych gadżetów właśnie one wysuwają się na czoło. Kiedy tylko Mysza dorwie się do kuchennej szuflady, od razu wyciąga z niej zestaw drewnianych łyżek, którymi może bawić się długimi minutami.

  • Gazeta
  • Tu nie ma co się rozpisywać. Młoda pochłania wszystko, od gazetek reklamowych do opasłych magazynów.

A Wasze dzieci jakie mają upodobania? Co preferują? Pochwalcie się proszę :).

foto: Vitaly Sokolovsky

Przygotowania do zimy

Czas tak szybko leci. Dowodem na to jest moja córeczka.
Jeszcze niedawno była maleńkim brzdącem, mieszczącym się na jednej dłoni.
Trzask-prask i właśnie skończyła dziewięć miesięcy.


Zbliżająca się zima będzie naszą drugą. Drugą ale jakże inną. Zeszłej była ukryta w domu, skrzętnie schowana w grubym beciku. Teraz to coś innego. Zamierzam wychodzić z nią na spacery i pokazywać jej uroki zimy. Trzeba się do tego solidnie przygotować. Oczywiście nie jest źle i sporo ciepłych ciuszków mamy. Postanowiliśmy ją również zaopatrzyć w nowe. Dlatego też urządziliśmy sobie wspólny wypad do sklepów w poszukiwaniu sweterków. Wpadliśmy tu i ówdzie, aż
Na widok lalek
Ada zrobiła wielkie oczy,
widząc to ojciec
zrobił jeszcze większe!
natknęliśmy się w jednym z nich na promocję. Zaczęliśmy wertować w poszukiwaniu tego, co nas interesowało i znaleźliśmy. Poniżej na zdjęciu sweterek, zwycięzca rywalizacji z innym, którego braliśmy jeszcze pod uwagę. Prócz tego udało nam się wyszukać fajne spodenki dżinsowe. Są troszeczkę za długie, ale można przecież podwinąć nogawki. Dodatkowo w pasie posiadają regulację. W tym wieku dziecko rośnie jak na drożdżach, więc może Ada ponosi je troszeczkę. W oko wpadły nam też grubsze spodenki dresowe, które na pewno przydadzą się do baraszkowania w domu.

Oto nasze zimowe zdobycze

Po powrocie odbyła się oczywiście przymiarka. Idealnie wstrzeliła się w nią babcia, która przyniosła Adzie nową czapeczkę. Wykonała ją na drutach ze specjalnej wełny dla dzieci. Dzięki temu czapeczka jest delikatna i miła w dotyku. Zapowiedziała też, że kończy pracę nad grubszym pulowerkiem dla Aduni. Wygląda na to, że malutka tej zimy nie zmarznie.

Ja tak gadu dziadu o ciuszkach a nie napisałem jeszcze o nowej koleżance Ady. Będąc w sklepie weszliśmy w regały z lalkami. Na ich widok Mysza zrobiła wielkie oczy, hm tatuś widząc to, chyba większe. Żartuję, aż tak źle nie było. Już dawno myślałem o zakupie takiej zabawki. Wiecie, że podobno dziecko widząc twarz uspokaja się. Podobno do tego stopnia to działa, że niektórzy rodzice drukują swoje lica i przyklejają je do łóżeczka. Nie wiem czy to pomaga. Ot taka ciekawostka. W naszym przypadku, jak przystało na małą dziewczynkę, lalka musiała być. I już jest. Mama zaproponowała parę imion, z których Zuzia ojcu spodobała się najbardziej. Od teraz Adunia ma swoją koleżankę, pierwszą przyjaciółkę (zdjęcie na górze).



Bujajcie się!



Czy zastanawialiście się kiedykolwiek nad tym, dlaczego bujacie swoje dzieci? Skąd u Was taki odruch? Kiedy to robicie i czy ktoś Was tego uczył? Sądzę, że nie. Przynajmniej nie było tak u mnie. Do ogólnie rozumianego kołysania czy bujania poprowadził mnie naturalny odruch. Jeśli dziecko było niespokojne – bujałem, jeśli kwękało – bujałem, płakało – brałem na ręce i... kołysałem. Skrajny automatyzm, nie poparty żadnym sensownym wyjaśnieniem. Czyli tak, jak na prawdziwego faceta przystało.

Wszystko ma swoje wytłumaczenie

Pierwszy raz pomyślałem o tym, gdy wpadłem na pomysł zainstalowania w domu huśtawki. Wtedy właśnie mnie olśniło. Zdałem sobie z tego sprawę, co do tej pory robiłem i zastanowiłem się dlaczego, chcąc sobie ulżyć, potrzebuję takiego sprzętu. Przysiadłem w poszukiwaniu informacji. Co się okazało? Otóż bujanie czy kołysanie dziecka ma bezpośredni wpływ na stymulowanie układu przedsionkowego mózgu dzieciątka. Co by to nie było odgrywa niebadatelną rolę w prawidłowym rozwoju dziecka. Odpowiada między innymi za zmysł równowagi i koordynację ruchową, czyli elementy jakże istotne na początku życia.

Dziecko, które w pierwszych miesiącach życia nie jest bujane, nie będzie chodzić a biegać!

Dzięki bujaniu nasze dzieci lepiej radzą sobie z siedzeniem, raczkowaniem i w końcu z chodzeniem. Taka stymulacja poprzez kołysanie i bujanie poprawia także koncentrację a to ma bezpośrednie przełożenie w późniejszej łatwości w zdobywaniu wiedzy. Jeszcze bardziej zdziwiłem się, gdy okazało się, że taki ruch pobudza zmysł wzroku czy dotyku. Czy wiecie, że dziecko, które w pierwszych miesiącach życia pozbawione było bujania, nie będzie chodziło tylko biegało. Taki stan może utrzymywać się nawet do piątego roku życia.

Kiedy zacząć bujać?

Dzieci obdarzone są tym dobrodziejstwem już w łonie matki. Przez dziewięć miesięcy mają okazję plumkać w wodach płodowych. Nic więc dziwnego, że po urodzeniu ruch jest dla nich czymś oczywistym. My ojcowie odczuć tego nie możemy ale mamy doskonale wiedzą, że kiedy dziecko w brzuszku rozrabia, wystarczy pochodzić. Właśnie to kołysanie uspokaja robaczka. Nie inaczej jest po urodzeniu. Czujemy, że przy kołysaniu dziecko się uspokaja, odpręża, wręcz relaksuje, więc bierzemy je na ręce. Z tego powodu ktoś kiedyś wymyślił kołyski. Rolę kołyski na spacerze pełni wózek. Kiedy wcześniej wyjeżdżaliśmy z Adą na spacer, dosłownie po paru metrach zasypiała. Budziła się dopiero w domu. Niektórzy uważają, że bujanie dziecka to nic innego jak rozpieszczanie. I mają rację. Ale czy po tym, co już wiemy, możemy dziecko tego pozbawić. I gdzie jest granica między rozpieszczaniem a rozwojem. Moim zdaniem nie ma takowej. Każdy z nas powinien robić to instynktownie. Intuicja to najlepszy doradca.

Czas na bujanie

W kilku słowach wrócę do huśtawki. Początkowo planowałem zamontować ją we futrynie. Metoda szybka, to prawda. Nie wyobrażałem sobie jednak sterczenia w drzwiach już zawalonego mieszkania. Poza tym takie huśtawki nie są wcale wygodne. Zacząłem szukać więc huśtawki wolnostojącej. Z pomocą przyszła nam znajoma, której dziecko z takowej wyrosło. Postanowiliśmy sprzęt pożyczyć i przetestować. Pierwsze spotkanie Ady z huśtawką do przyjemnych nie należało. Mówiąc krótko przestraszyła się jej. Bakcyla połknęła za drugim podejściem. Dziś sprzęt ten to dla nas pomysł na wspaniałą zabawę i skuteczna metoda na relaksację i miłe zasypianie. Nasza huśtawka posiada wygodne, miękkie siedzisko o regulowanym oparciu, pięciopunktowe, zabezpieczone miękką gąbką pasy bezpieczeństwa, blokadę chroniącą przed złożeniem podczas pracy. Na wyposażeniu jest też odpinana barierka bezpieczeństwa, którą łatwo zdemontować, aby wyjąć śpiące dziecko. Wadą jej jest wielkość. Po rozłożeniu zajmuje sporo miejsca, ale kiedy jest nieużywana, nóżki możemy zsunąć. Mieszkamy w bloku i nasza huśtawka idealnie wkomponowała się pod parapet. Dzięki temu wcale nam nie przeszkadza. Zatem moi mili bujajcie się jak najwięcej :).



Zasypianie w gwiazdach


Witajcie moi mili. Dzisiaj parę słów o ciekawej propozycji znanej włoskiej firmy Chicco. Mowa oczywiście o lampce – projektorze w kształcie kostki. Pamiętam kiedyś, było to co prawda dość dawno i o Adzie nie marzyłem nawet w snach, oglądałem program, w którym pokazywali pomalowany w pokoju dziecka sufit farbami chyba fluorescencyjnymi. W dzień sufit był biały, w nocy natomiast można było podziwiać na nim kolorowe galaktyki wszechświata. Powiadam Wam widoki niewyobrażalne. Niestety nie spotkałem się z takimi farbami, a nawet gdyby się spotkał podejrzewam, że nie umiałbym zrobić czegoś takiego. Dlatego po urodzeniu Adusi zacząłem zwracać swoją uwagę na projektory zwłaszcza, że Dusia miała straszne problemy z zasypianiem. Od podjęcia ostatecznego wyboru, który kupić wybawił mnie znajomy (jak się później okazało chrzestny Misi), który pierwszy raz odwiedził Adę i w prezencie przytachał jej ów chiccowską kostkę (info dla złośliwców: nie dlatego później został chrzestnym :)).

Od tamtej chwili minęło już trochę czasu, dzięki któremu mogłem poznać projektor i obserwować, jak reaguje na niego moje dziecko. Postaram się zatem podzielić z Wami tym, co zauważyłem. A więc projektor ma wymiary 14/14/14 cm. Jest na tyle duży, solidnie wykonany i bezpieczny, że dziecko spokojnie może się nim bawić. Na tyle zaś mały, że może towarzyszyć nam w wyjazdach np. na wakacje. Na rantach posiada plastikowe wypustki, które chronią przed porysowaniem np. blatu stołu. Zasilany jest trzema bateriami AA, które znajdują się za przykryciem skręconym śrubkami. Uniemożliwia to przypadkowe otwarcie się lub otworzenie przez dziecko. Na samym przykryciu znajduje się materiałowa kukiełka, śpiąca na półksiężycu (oczywiście z metką). Trochę ozdoba, dodatkowa atrakcja dla dziecka, sprytnie maskuje samą osłonę. Dodam przy tym, że kostki są sprzedawane w dwóch wersjach kolorystycznych. Dla dziewczynek w kolorach biało różowych, dla chłopców wiadomo – biało błękitnych (chyba, że czyta post ktoś z okolic Krakowa wtedy odwrotnie).

Po przeciwnej stronie osłony baterii znajduje się panel sterujący całym ustrojstwem. Cóż tam jest. Przede wszystkim wybór kolorów wyświetlania. Wśród ośmiu możliwości znajdziemy: kolor żółty, pomarańczowy, różowy, czerwony, fioletowy, niebieski, zielony i mieszany (samoczynnie zmieniające się wszystkie wymienione kolory). Poniżej znajduje się pokrętło zmiany płaszczyzny wyświetlania, dzięki któremu możemy rzucić światło na jedną z czterech pozostałych ścian kostki. Możemy zatem wybrać wyświetlanie gwiazdek, serduszek czy latawca w chmurach. 




Trzeba wspomnieć, że wybierając czwarty bok kostki, dzięki mlecznej przysłonie projektor może być także wykorzystywany jako lampka nocna. Wracając do panelu sterowania, poniżej pokrętła wyświetlania znajduje się przełącznik. Posiada trze pozycje: 0, I i II. W pozycji II nasze urządzenie ogranicza się do projekcji wizualnej wybranego przez nas schematu wyświetlania. W pozycji I dodatkowo nasze uszy raczone są dźwiękiem trzech łagodnych melodii. Wśród nich są odgłosy przyrody (można usłyszeć żabę, konika polnego i jakiegoś piskliwego ptaka), muzyka klasyczna (przypomina trochę Czajkowskiego) i jak to niektórzy opisują new age. Ja bym był bardziej skory do przyrównania jej do motywu ze Żwirka i Muchomorka w wersji chillautowej. Tak czy inaczej muzyczki nie przeszkadzają a uspokaja i nie szkodzi, że są tylko trzy, więc przy pętli powtarzają się dość często. Na panelu sterowania znajduje się jeszcze mały, żółty, okrągły przycisk, dzięki któremu możemy urządzenie włączyć lub wyłączyć. Całe urządzenie wyłącza się także samo po pewnym, dłuższym czasie użytkowania.

Projektor, który przed chwilą opisałem, jest fajnym uzupełnieniem wystroju pokoju malucha. Nie potrzebuje dużo miejsca. Dzięki niemu dziecko może się zrelaksować, wyciszyć czy w końcu zasnąć. Polecam go tym, których dzieciątka mają problemy z zasypianiem lub osobom szukającym fajnych prezentów dla brzdąców. Pozdrowienia.

O raczkowaniu i łobuzowaniu słów parę


Jak ja uwielbiam takie poranki. Wstaję i widzę budzące się do życia słonko. Wchodzę cichutko do pokoju Adusi na palcach, stawiając duże susy, aby jak najbardziej zniwelować odgłosy trzeszczącej podłogi łudząc się przy tym, że maleństwo chwyta jeszcze ostatnie obrazy bajecznego snu. A tu niespodzianka. Mysza siedząc spogląda na mnie i nie czekając ani chwili obdarza mnie promiennym uśmiechem, ledwo mieszczącym się na jej małej twarzyczce. Czy może być coś wspanialszego na początek dnia?

Ponieważ ostatnio pogoda za oknem wystrzałowa, staramy się z niej korzystać jak najwięcej, ładując akumulatory przed jesienną słotą. I pomyśleć, że niedługo będzie szaro, zimno i mokro. Straszna wizja. Dlatego spacery, spacery i jeszcze raz spacery. Niestety z przyczyn obiektywnych nie mogę towarzyszyć moim damom w każdym z nich. Ale popołudniami czy w weekendy czynię to z wielką przyjemnością, podkręcając licznik przebytych kilometrów. Nie inaczej było w ten weekend. Wybraliśmy się do naszego ośrodka sportu i rekreacji. Napisałem całą nazwę z małej litery nie bez przyczyny. Sportu bowiem tam co kot napłakał a rekreacja już tylko w nazwie. Ale chociaż trawiaste boisko mają, na które zresztą obowiązuje zakaz wstępu. Nie przejmując się nim zbytnio postanowiliśmy pofocić troszkę naszą ślicznotkę. Oczywiście zabawy przy tym było bez liku, ponieważ Adzie nie w smak było pozowanie. Całą swoją uwagę skupiła na zielonej, krótko przystrzyżonej trawie, wyrywając ją i celując bezpośrednio do centralnego ośrodka postrzegania świata czyli do buzi. Coś jedna pstryknąć się udało a efekt możecie podziwiać na zdjęciu powyżej.

Teraz troszkę z innej beczki. Od tygodnia Adusia zaczyna czynić podchody do raczkowania. Z pozycji siedzącej wystawia rączki do przodu i niezdarnie podnosi swój mały kuperek, wydając przy tym dźwięki przypominające skrzypiące drzwi od starej szafy. Pomagamy jej w tym wstawaniu rzecz jasna, ale kiedy osiągniemy pozycję pojmowaną przeze mnie jako zasadniczą, wtedy owe dźwięki się nasilają a nogi prostują i wychodzi z tego wielki klops. Przygotowałem Misi „specjalistyczny przyrząd elektroniczny” wspomagający, jak sądzę, jej próby pełzania. Nic innego jak butelka z wodą owinięta kocem związanym po bokach. Taki wałeczek próbuję podkładać jej pod brzuszek. Trzeba jednakowoż uważać, aby na wspomnianym wałku nie znalazły się ręce, kiedy dziecko klęczy na kolanach, ponieważ łatwo wtedy o ześlizgnięcie się z niego i zaliczenie przysłowiowej gleby głową. Niestety takie coś przytrafiło się i nam. Na szczęście obyło się na strachu, moim chyba większym. Ta sytuacja uczuliła mnie jeszcze bardziej. Teraz Ada trenuje swoje susy na macie otoczona przez wszystko, co zalicza się do gatunku miękkich (poduchy, poduszki, koce, pufki i brzuch taty). Poza tym dokładnie sprawdzamy, czy na macie lub w jej pobliżu nie ma przypadkowych elementów, które mogłyby stanowić zagrożenie dla dziecka.

O wiele lepiej idzie Miśce wspinanie się po szczebelkach łóżeczka. Wykorzystując dość solidny uścisk, chwyta się łapkami i podnosi, zastygając na kolanach. Radochy z podpatrywania świata z tej pozycji ma moc. Cóż, wyglądać tylko, kiedy połapie się do czego służą nóżki. Znów trzeba będzie obniżyć łóżko :).

A między próbami opanowania pozycji ręce-kolana, tudzież innej równie zmyślnej,  Adusia rozrabia na potęgę. Wystarczy spuścić ją na chwilę z pola widzenia w niestosownym miejscu a efekt totalnego kataklizmu murowany, czego dowodem jest zdjęcie poniżej. Tym razem odkryła, że pod łóżeczkiem jest coś więcej niźli powietrze. Miłego dnia i tygodnia dla wszystkich.


Po krótkiej przerwie

Witam wszystkich po małej przerwie. Dziwnym trafem nie było ostatnio nawet chwili na blogowanie. Cały czas coś się działo. Mam nadzieję, że teraz nadrobię zaległości. Najpierw najważniejsza wiadomość, moja Adusia jest już z nami pół roczku. Dopiero teraz widzę, jak czas szybko gna. Jeszcze chwilę temu pamiętam, jak snułem się po korytarzu na porodówce a teraz maleństwo już nie takie małe. Czuć wagę, kiedy bierze się Myszkę na ręce. I zawsze roześmiana buzia. Każda chwila spędzona z nią jest fantastyczna.

Poza tym nadszedł wreszcie czas na odnowienie pokoju Ady. Pokoik lśni teraz nowością. Obiecałem sobie, że kiedy się za niego wezmę namaluję jej na ścianie kolorowe postacie z bajek. Cóż, słowa trzeba było dotrzymać. Teraz Mysza może spoglądać na kolory i kształty. Czyni to zazwyczaj podczas jedzenia. Pamiętam, że ktoś z Was pytał, jak taki obrazek wykonać. Ja użyłem ołówka, pędzla, zwykłej, białej emulsji do sufitu i podstawowych pigmentów. Troszkę zabawy z kolorami i wyszło to tak:


Niestety Dusia dalej nie jest zaszczepiona. Cały czas coś „wyskakuje”. Ostatnio było to podejrzenie cytomegalii. Na szczęście obyło się tylko na strachu. Okazało się, że przeciwciała w klasie Igg opadają, natomiast stężenie przeciwciał w klasie Igm jest niskie. Najprawdopodobniej mała dostała przeciwciała od mamy poprzez łożysko. Mam nadzieję, że już nic się nie przytrafi i w tym tygodniu otrzyma szczepienie.

W poprzednim tygodniu mieliśmy małą uroczystość. Mowa rzecz jasna o chrzcinach. Mimo, że było upalnie, malutka zniosła wszystko dzielnie. No może pod koniec sesji zdjęciowej miała troszeczkę dość. W kościele jednak zachowywała się super, nie licząc łapania księdza za ornat :). Poniżej na zdjęciu Miśka podczas przymiarki kreacji do chrztu.


Ja już niestety po pracowitym urlopie, ale wszystkim, którzy mają go przed sobą życzę ciepłego i spokojnego odpoczynku w rodzinnym gronie. Pozdrawiam.

Kawałek kolorowego świata



Weekend spędziliśmy jak zwykle rodzinnie, ale tym razem w większym towarzystwie. W sobotę pojechaliśmy do znajomych, którzy mają bobasa w podobnym wieku. Więc wspólnych tematów było moc. Tam przez kompletny przypadek położyliśmy naszą maleńką na macie edukacyjnej dla niemowląt. Nawet nie wiecie jakie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłem uroczo bawiącą się Dusię. Nie przypuszczałem, że będzie już zainteresowana taką formą zabawy. Cóż było robić. W głowie zaczął się tlić misterny plan zakupu takowego sprzętu. Okazało się, że wybór jest spory. Zależało mi na tym, żeby mata była grubsza. Nie mam ogrzewania podłogowego, więc lepiej zabezpieczyć dziecko pod pleckami. Poza tym zwracałem uwagę na zabawki. Chciałem, aby były ciekawe i kolorowe. Dodatkowym atutem były światełka i oczywiście relaksująca muzyczka. Wybór został dokonany. Od poniedziałku Adusia ma swój kawałek kolorowego świata. Aż serce się raduje, kiedy patrzę na jej uśmiechniętą buźkę, gdy niezgrabnie pomachuje rączkami, trącając podwieszone zabawki. Odgłosy przy tym są jeszcze lepsze.

Piszę tego posta i szlag mnie trafia, kiedy patrzę za okno. Pogoda beznadziejna. Zimno, siąpi a mnie marzy się spacer z moją córeczką. Gdy jest ładnie wypuszczamy się na długie przechadzki. Uwielbiam zerkać wtedy do wózeczka i podglądać smacznie śpiącą Trusię. Kiedyś zupełnie nie zwracałem uwagi na ludzi z wózkami. Dziś widzę, że jest ich sporo. Co więcej, całkiem sporo tatusiów przemierza szlaki podobne do moich. Fajny to widok i mnie jakby sympatyczniej. Mam nadzieję, że w święta pogoda dopisze i spędzimy ją na rodzinnych przechadzkach.
Autor zdjęcia: Jim Bauer
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...