Ostatnio życzyłem Wam dużo śniegu... i wykrakałem. Za oknem biało i cały czas sypie. Może nie jest to zamieć, ale płatek do płatka... W weekend obserwowałem, co dzieje się na dworze. Śnieg jest, mróz nie za tęgi, czyli warunki do świetnej zabawy idealne. Niestety tylko dzieciaków jakoś nie widać. Dziwne to. Za moich młodzieńczych czasów przy takiej pogodzie wracało się do domu na chwilę, żeby coś zjeść lub zmienić przemoczone ubranie. Widać dzisiaj nie w modzie lepienie bałwana, wojny śnieżne czy zjeżdżanie z górki na czym popadnie. Pamiętam, prócz sanek miałem narty. Ni to zjazdowe, ni biegowe. Takie zwykłe, plasticzane, zakładane na buty. Ale bajer był, bo mogliśmy pozjeżdżać też na takich dziwolągach. A ile w piłkę nożną się człowiek na śniegu natłukł. Przez ta grę omal nie zginąłem, kiedy wróciłem w nowiutkich butach zimowych z oderwaną zelówą. Fajnie kiedyś było... i mokro :).
Kto ma pobujać? Mama! Kto ma nakarmić? Mama! Kto ma się pobawić? Mama! A coś podać, przytulić, ponosić, zrobić pić, przewinąć, poczytać? Mama! a tata? Neeeeeee!
Ten weekend przeleciał pod znakiem nowości. Najpierw z Myszą odwiedziliśmy salę zabaw. Był to jej pierwszy raz, Taty też. Fajne miejsce, taki dziecięcy „małpi gaj” czy raczej gaik. Miałem nadzieję, że Mysia trochę poszaleje, ale gdzież tam. Jej zabawa przede wszystkim ograniczała się do tego, czym bawi się w domu. Auto i kuchnia, nic więcej. Może to i lepiej, bo musiałbym ganiać za nią po tych klatkach, schodach, itp.
Z kolei niedziela to dzień uruchamiania sanek. Mimo, że jeszcze na nich Mysia nie jeździła zachowywała się, jakby taki pojazd towarzyszył jej od dawna. Oczywiście wiadomo, kto robił za konia pociągowego, cóż taki klimat. Raz na wozie, raz przed wozem, bo Ada musiała przecież „siama” powytyczać nowe szlaki. Zdecydowanie najtrudniejszy był powrót. Ogólnie wielki płacz i lament. Może następnym razem będzie spokojniej.
Tak mi się jeszcze rzuciło w oczy, że od paru dni moja córka ma tatowstręt. Tylko mama, mama i mama. Wszystko mama. A tata? Neeeee! I nie chodzi o wieczorne zasypianie, bo wtedy wiadomo, że kiedy Mysia wieczorem w łóżku, to tata z pokoju spada. Tym razem jednak zachowuje się tak praktycznie przez cały dzień. Nie wiem o co chodzi. A było już tak fajnie. Tata zaczynał być ważny tak, jak mama. I masz! Wszystko się popsuło. Może to przez przeziębienie? Zobaczymy, będę to dalej podglądał. A może ktoś z Was ma na to odpowiedź? Tymczasem korzystajcie z białej zimy :).